niedziela, 18 maja 2014

18 maja

70 lat temu zakończyła się najkrwawsza bitwa II wojny światowej na froncie zachodnim - bitwa o Monte Cassino, nazywana niekiedy "zachodnioeuropejskim Stalingradem" http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_o_Monte_Cassino .


 Decydującą rolę w niej odegrał II Korpus Polski dowodzony przez generała Władysława Andersa http://pl.wikipedia.org/wiki/2_Korpus_Polski_%28PSZ%29 . To natarcia jego oddziałów w dniach 12-18 maja doprowadziły do wycofania się oddziałów niemieckich z ruin klasztoru na Monte Cassino i umożliwiły jego zajęcie, co otworzyło siłom alianckim drogę na Rzym.


Sukces II Korpusu okupiony został bardzo krwawo...1017 poległych, 2931 rannych.


 Maki rosnące pod Monte Cassino "...z polskiej wzrosły krwi...". Ten cytat pochodzi z jednej z najbardziej znanych polskich pieśni patriotycznych - "Czerwone Maki na Monte Cassino". O okolicznościach jej powstania i okolicznościach zdobycia Monte Cassino możemy przeczytać poniżej w znakomitym felietonie Włodzimierza Kalickiego. Pod felietonem  - rysunki Marka Szyszki przedstawiające przeciwnikó spod Monte Cassino: Niemców, Polaków i Francuza (a właściwie marokańskiego goumier, jednego z tych którzy tak niechlubnie zapisali się w kampanii włoskiej okrucieństwami dokonywanymi na włoskich cywilach http://pl.wikipedia.org/wiki/Goumiers ).


18 maja 1944 r. 
No to gramy!
O 9.30 patrol dociera pod zniszczone mury opactwa Monte Cassino. Sierżant Wadas staje na ramionach kolegi i jako pierwszy wdrapuje się na dziedziniec klasztoru. Posąg św. Benedykta ma utrąconą głowę, u jego podstawy leży na wpół zasypany martwy niemiecki żołnierz. Wadas krzyczy w uchylone drzwi: - Hände hoch, oder ich schiesse!
W ciemnościach ciężarówki trzęsą niemiłosiernie na wybojach wąziutkiej drogi. Zespół Teatru Żołnierza Polskiego przy 2. Korpusie Sił Zbrojnych wraca z występów w Lucernie do swojej polowej siedziby w miejscowości Campobasso. Na miejscu znużeni wojskowi artyści zasypiają niemal natychmiast. Tylko Feliks Konarski, przed wojną znany śpiewak operetkowy, autor i kompozytor popularnych piosenek, teraz, pod pseudonimem Ref-Ren, gwiazdor estrady Teatru Żołnierza Polskiego, stoi przy oknie i wpatruje się w odległe błyski na horyzoncie. Aliancka artyleria ostrzeliwuje Monte Cassino. Ostrzał 2 tysięcy dział jest tak silny, że malutkie błyski łączą się w długie, białe pasma.
Konarski kładzie się w końcu do łóżka, przysypia. Budzi się w środku nocy. Po głowie krążą mu frazy z rozkazu dowódcy 2. Korpusu gen. Władysława Andersa. "Nadeszła chwila bitwy... Zadanie, które nam przypadło, rozsławi na cały świat imię polskiego żołnierza... Idziemy naprzód ze świętym hasłem w sercach naszych: Bóg, Honor, Ojczyzna". Konarski gorączkowo układa w myślach słowa piosenki o straszliwych walkach swoich kolegów na zboczach Monte Cassino i sąsiednich wzgórz. Musi złapać jakiś dobry szlagwort, jakiś mocny rym, który ustawi cały tekst - ale nic nie przychodzi mu do głowy.
No dobrze, od początku. Co tam się dzieje? Nad polskimi żołnierzami góruje ciemny masyw niezdobytej góry klasztornej... Z sięgających chmur ruin klasztoru Niemcy zieją ogniem... Nasi wspinają się i giną... W ruinach grasują szczury... Więc może: chmury - szczury? Rym jest, ale bez sensu. I nagle  jasność:
"Czy widzisz te gruzy na szczycie?
Tam wróg twój się kryje jak szczur.
Musicie... Musicie... Musicie...
Za kark wziąć i strącić go z chmur...".
Ref-Ren wyskakuje z łóżka, łapie kartkę kancelaryjnego papieru i ołówek. Notuje, czyta raz, drugi, trzeci. "Za kark wziąć i strącić go z chmur". To nie jest dobra fraza, język plącze się niemiłosiernie. To się nadaje raczej na wojskowe hasło - nie do wymówienia dla żadnej, poza Polakami, nacji. Konarski nie zatrzymuje się nad koślawym wersem. Ma już następne.
"I poszli szaleni, zażarci,
I poszli zabijać i mścić...
I poszli jak zawsze uparci,
Jak zawsze - za honor się bić...".
To już siódma noc niesamowicie zażartych walk o Monte Cassino, w trakcie których zginęły setki żołnierzy 2. Korpusu. Polską krwią spłynęły skały masywu klasztornego i sąsiednich wzgórz. Konarskiemu przypominają się opowieści kombatantów z frontu nad Sommą z I wojny światowej, którym wszechobecna krew kojarzyła się z polami krwistoczerwonych maków.
"Czerwone maki na Monte Cassino
zamiast rosy piły polską krew...
Po tych makach szedł żołnierz i ginął,
Lecz silniejszy od śmierci był gniew.
Przejdą lata i wieki przeminą,
Pozostaną ślady dawnych dni
I wszystkie maki na Monte Cassino
czerwieńsze będą - bo z polskiej wzrosną krwi".
O trzeciej w nocy Ref-Ren składa kartkę z tekstem, wybiega na ulicę i pędzi na kwaterę kompozytora i dyrygenta Alfreda Schütza, teraz żołnierza 2. Korpusu.
- Fredek, wstawaj!
- Co się dzieje? Jedziemy?
- Nie, mam piosenkę. Musisz zrobić muzykę, i to zaraz, w pół godziny!
- Oszalałeś? W środku nocy mam ci pisać muzykę?! Co to, pali się?
- Żebyś wiedział. Rano jedziemy na objazd i musimy ją zaśpiewać. Pisz, a ja sprowadzę resztę zespołu i do rana nauczymy się.
Schütz w piżamie siada przy pianinie. Studiuje tekst, uderza w klawisze. Konarski rusza budzić kolegów z zespołu. Wrzeszczą na niego, klną, ale w końcu wstają. Nie mija pół godziny, gdy wszyscy są na kwaterze Schütza. Kompozytor ma już melodię. Konarski dyktuje tekst, koledzy notują. Wreszcie rusza próba. Brzmi nieźle. Za ścianą rozlegają się postękiwania i głosy włoskich gospodarzy, u których mieszkają Polacy. Włosi nie mają jednak odwagi, by głośno oprotestować próby chóru o wpół do czwartej nad ranem. O wpół do piątej próba kończy się.
W ciemnościach z Monte Cassino przemykają się na północ grupki niemieckich żołnierzy. Poprzedniego dnia na wieść, że alianci są o krok od odcięcia miasteczka Cassino i góry klasztornej, naczelny dowódca sił niemieckich marszałek Albert Kesselring zezwolił na wycofanie się stamtąd niedobitków obrońców. Setka niemieckich spadochroniarzy ruszyła z klasztoru prosto na południe, by poddać się Brytyjczykom, a nie Polakom. W schronach i jaskiniach w zboczu góry zostają ranni i skrajnie wyczerpani Niemcy.
Wczesnym rankiem wywieszają oni na ruinach klasztoru białą flagę. Dostrzega ją płk Zygmunt Łakiński, dowódca artylerii w Dywizji Strzelców Karpackich.
Pułkownik natychmiast łączy się z dowództwem brygady dywizji karpackiej i prosi, by do klasztoru wysłać patrol z flagą narodową. W odpowiedzi słyszy, że po wielogodzinnych walkach piechota jest zbyt wyczerpana, by ruszyć na szczyt. Płk Łakiński dzwoni do brygady kawalerii. Trzeba się pośpieszyć, jako pierwsi będą przecież chcieli zatknąć swój sztandar Brytyjczycy. Na wieść o misji ułani w biegu fastrygują proporczyk 12. Pułku Ułanów Podolskich z kawałka amarantowej chustki, jakieś granatowej szmatki i strzępów bandaża.
O 8 rano 26-letni ppor. Kazimierz Gurbiel z 12. Pułku Ułanów Podolskich dostaje rozkaz wymarszu na Monte Cassino. Nie ma czasu na odszukanie swojego hełmu. Z odkrytą głową, na czele tuzina żołnierzy, rusza przez pola minowe. Nikt do nich nie strzela. Za nimi idzie 18-osobowy patrol dowodzony przez por. Hrynkiewicza. Na szczyt ppor. Gurbiel wspina się z szóstką ułanów. Rozgrzane powietrze przesycone jest trupim odorem.
O 9.30 patrol dociera pod zniszczone mury opactwa. Sierżant Wadas staje na ramionach kolegi i jako pierwszy wdrapuje się na dziedziniec klasztoru. Posąg św. Benedykta ma utrąconą głowę, u jego podstawy leży na wpół zasypany martwy niemiecki żołnierz. Wadas krzyczy w uchylone drzwi: - Hände hoch, oder ich schiesse!
Po chwili wychodzi kilkunastu niemieckich spadochroniarzy, przerażonych, zarośniętych, w strzępach mundurów i opatrunków. Na widok polskich orzełków bledną. Są pewni, że zaraz pójdą pod mur. Ppor. Gurbiel każe przetłumaczyć Wadasowi, że nic się im nie stanie. Dowódca spadochroniarzy prosi o pół godziny, by jego ludzie mogli ogarnąć się i godnie pójść do niewoli. Ppor. Gurbiel zgadza się.
Jeden z ułanów znajduje niewielki otwór w morzu gruzów. Gurbiel wciska się weń i trafia do krypty św. Benedykta, w której Niemcy urządzili namiastkę szpitala. Obok ołtarza na rozrzuconych ornatach leży trzech ciężko rannych spadochroniarzy. Straszliwie śmierdzi. Gurbiel odkrywa, że plecaki i worki wypełnione są zwłokami i częściami ciał poległych Niemców. Nie było komu wynieść ich i zakopać pod ostrzałem alianckiej artylerii. Gurbiel wysyła jednego z ułanów po noszowych, by zabrać rannych na dół.
Gdzieś zapodziała się biało-czerwona flaga. Ułan Józef Bruliński, goniec por. Hrynkiewicza, przynosi ppor. Gurbielowi sfastrygowany proporzec. Podporucznik ustępuje honoru wetknięcia go w gruzy: - Józiu, zrób to ty.
Po chwili na dziedziniec wchodzi zdyszany major kontyngentu kanadyjskiego. Wściekły pyta ułanów, co tu robią.
- A pan? - odpowiada pytaniem ppor. Gurbiel.
Zjawiają się oficerowie i żołnierze brytyjscy. Nad ruinami powiewają flagi polska i brytyjska. Do klasztoru wdrapuje się po skałach grupa brytyjskich i amerykańskich korespondentów wojennych.
W III batalionie saperów od rana panuje radość. O 7.12 dotarł meldunek, że Polacy zajęli właśnie wzgórze 593, kluczowe dla obrony góry klasztornej. Zajęcie klasztoru jest teraz tylko kwestią godzin. Gdy na jego ruinach pojawia się proporczyk 12. pułku Ułanów Podolskich, a potem biało-czerwona flaga, saperzy trzeciego plutonu cieszą się jak dzieci. W górę lecą hełmy i części wyposażenia. Płk. Władysław Rakowski, dowódca III batalionu saperów, studzi entuzjazm podwładnych - to jeszcze nie koniec wojny. Po chwili wzywa plutonowego Czecha: - Plutonowy Emil Czech, macie specjalne zadanie. Z rozkazu generała Ducha dziś o godzinie 12 na ruinach klasztoru Monte Cassino odegracie hejnał krakowski. Musicie się śpieszyć. Zostały wam zaledwie dwie godziny.
"Rozkaz, panie pułkowniku. Tylko co z trąbką? Na zwykłej sygnałówce trudno będzie tę melodię wyciągnąć".
- Nie martwcie się, Czech! Za was myślą inni. Poruczniku Woźnicki, dajcie no tę trąbkę! - komenderuje pułkownik.
Porucznik podaje lśniący nowością kornet C. Płk Rakowski napomina jeszcze plutonowego, by sobie poćwiczył hejnał, bo jak wyjdzie z niego pianie koguta, to będzie niedobrze.
Emil Czech nie musi ćwiczyć. Przed wojną dostał przydział do orkiestry wojskowej I baonu saperów kolejowych w Krakowie. Hejnał grał wtedy do znudzenia
Plutonowy Czech wskakuje do ciężarówki. Maszyna z rykiem silnika pędzi krętymi serpentynami w stronę Monte Cassino. Jedzie przez miejsca jednych z najcięższych walk Polaków, tak zwaną Gardziel, i dalej wzdłuż Doliny Śmierci. Na Monte Cairo ciągle trzymają się Niemcy. Pociski moździerzy padają coraz bliżej pędzącego samochodu. Ostre hamowanie. Ciężarówka staje przed ogromną wyrwą w drodze. Objazdu nie ma - z jednej strony pionowa skala, z drugiej przepaść. Czech ma do przejścia na piechotę kilkanaście kilometrów, w górach, pod niemieckim ostrzałem. W niespełna dwie godziny. Nie załamuje się jednak, rusza w stronę klasztornej góry. Po pół godzinie zza zakrętu wyjeżdża dżip. Prowadzi go znajomy plut. Czecha, lekarz por. Stanisław Szczepanek. Na wieść o misji trębacza por. Szczepanek zawraca i pędzi w kierunku Monte Cassino. Zręcznie omija rozbite czołgi, samochody, trupy koni. Im bliżej szczytu, tym więcej leżących na poboczach szkieletów. To szczątki Anglików, Hindusów i Kanadyjczyków, którzy próbowali jako pierwsi. Kilkaset metrów dalej zaczynają się stosy ciał ułożonych przy drodze jak sągi drewna. Na rękawach mundurów mają biało-czerwone kwadraciki, a na nich zielone jodełki. To żołnierze 3. Dywizji Strzelców Karpackich.
Ostatni odcinek drogi to wspinaczka po skałach. Plut. Czech na szczyt wchodzi tuż przed 12. Na jednej z pokiereszowanych ścian klasztoru dostrzega resztki potężnych organów. Plut. Czech podchodzi z plutonowym Chomą do masztu z polską flagą. Towarzyszą im angielscy i amerykańscy korespondenci. Trzaskają flesze, terkocą kamery. Pięć dźwięków rozłożonego trójdźwięku durowego niesie się ponad złomami ruin i skał. Stojący obok polscy żołnierze rękawami ocierają łzy.


 












Brak komentarzy:

Prześlij komentarz