sobota, 22 listopada 2014

22 listopada

51 lat temu doszło do jednego z najbardziej znanych i zarazem najbardziej tajemniczych zamachów w dziejach świata.


Od początku było wiadomo że zabójcą nie był wyłącznie Lee Harvey Oswald, zbyt kiepski strzelec, uzbrojony w zbyt kiepską broń (karabin Mannlicher  - Carcano) by z  dość dużej odległości trafić cel jadący dość szybko otwartym samochodem. Wiadomo już dziś że zamachowców było co najmniej 3 lub 4, i że strzelali do prezydenckiej limuzyny także z przodu. Jednak nie wiadomo  do dziś kto stał za zamachem. Jest kilka teorii - mafia, CIA i FBI, wiceprezydent Lyndon B. Johnson, ludzie związani z przemysłem zbrojeniowym, Kuba, ZSRR...każdy z nich miał swoje powody. O przebiegu samego zamachu przeczytamy w felietonie autorstwa Marty Grzywacz. 

22 listopada 1963

Strzały w Dallas

22 listopada 1963 r. o godzinie 12.29 jadąca na przednim siedzeniu odkrytej limuzyny prezydenckiej Nellie Connally, żona gubernatora Teksasu, odwraca się w stronę siedzącego z tyłu Johna Fitzgeralda Kennedy'ego i wskazując na wiwatujące tłumy, mówi: - Panie prezydencie, nie może pan zaprzeczyć, że Dallas pana kocha! Chwilę potem, o 12.30, pada pierwszy strzał

Kula wystrzelona z karabinu Carcano kaliber 6,5 mm trafia w szyję prezydenta, miażdży krąg szyjny i wychodzi nieco poniżej grdyki. Prezydent chwyta się za gardło, jego żona obejmuje go, nie wiedząc jeszcze, co się dzieje, ale zamachowiec znowu strzela i tym razem roztrzaskuje Kennedy'emu czaszkę. Płat ciemieniowy mózgu zostaje rozerwany na strzępy, kość czołowa z prawej strony jest złamana. Kawałki tkanki, kości i fontanna krwi rozpryskują się na wszystkie strony, pokrywając wnętrze limuzyny, przednią szybę, motocyklistów jadących z tyłu i lewe ramię kierowcy prowadzącego samochód eskorty. Odłamek czaszki spada na pokrywę bagażnika prezydenckiego lincolna continentala.


Prezydent traci przytomność i osuwa się na siedzenie. Jego żona Jackie krzyczy: - Boże, trafili go w głowę! Chwilę potem zaczyna się czołgać w kierunku klapy bagażnika i sięga po krwawe szczątki. Powtarza bezwiednie: - Trzymam w rękach jego mózg! Następnego dnia nie będzie tego pamiętać.

Po pierwszym strzale agent Secret Service William Greer prowadzący prezydencką limuzynę nie wiadomo dlaczego zwalnia, samochód jedzie więc poniżej przepisowych 18 km na godzinę, dzięki czemu zamachowiec ma ułatwione zadanie i strzela jeszcze raz.

Błyskawicznie reaguje tylko agent Clint Hill, który wyskakuje z samochodu eskorty, biegnie do przodu i czepiając się tylnego zderzaka lincolna, próbuje zmusić pierwszą damę, aby wróciła na miejsce, a potem wchodzi do środka i własnym ciałem osłania parę prezydencką. Szybko ocenia obrażenia prezydenta i jadącym z tyłu pokazuje kciuk skierowany do dołu.

Siedzący na przednim siedzeniu limuzyny gubernator Teksasu John Connally, który także został trafiony, krzyczy: - Chcą nas wszystkich pozabijać!

W ciągu 8,5 sekundy pada kilka strzałów. Wciąż trwają spory, ile dokładnie - jedna z kul trafia przypadkowego przechodnia Jamesa Tague'a.

Motocykliści, którzy mieli panować nad tłumem, jadą nieco z tyłu - tak jak chciał prezydent - i są kompletnie nieprzydatni.

Pozostali agenci Secret Service działają jak na zwolnionych obrotach. To dlatego, że ostatnią noc spędzili w barze The Cellar należącym do znanego gangstera i niektórzy z nich skończyli imprezę dopiero nad ranem. Natomiast tłum nie wpada w panikę - ludzie rzucają się na ziemię albo nieruchomieją.

Klatka po klatce

Przebieg zamachu filmuje stojący przy Elm Street Abraham Zapruder, z pochodzenia Żyd, z zawodu krawiec, którego rodzina wyemigrowała do Stanów z Rosji. Wyszedł ze swojej pracowni, żeby sfilmować sobie na pamiątkę przejazd prezydenta Kennedy'ego, którego bardzo lubi.

Nie wie jeszcze, że jego amatorski film przejdzie do historii XX w. i stanie się jednym z najważniejszych dowodów w śledztwie dotyczącym zamachu, którego wiele aspektów po 50 latach nadal nie zostało wyjaśnionych.

Ujęcia z ośmiomilimetrowej kamery Zaprudera wyprodukowanej przez firmę Bell & Howell staną się wkrótce przedmiotem szczegółowych badań specjalnej komisji, która od nazwiska jej przewodniczącego zostanie nazwana komisją Warrena. A gdy znajdą się w obiegu publicznym, będzie je analizowało tysiące osób zadających sobie te same pytania: ile padło strzałów? Które kule trafiły prezydenta? Czy zamachowiec strzelał z przodu, czy z tyłu? Ilu było faktycznie zamachowców? I przede wszystkim: kto za tym stoi?

Zapruder zachowuje zimną krew i nie wypuszcza kamery z ręki - filmuje tak długo, jak się da, do momentu, kiedy ciemny lincoln continental znika w tunelu.

Prawa do filmu sprzeda potem magazynowi "Life" za 150 tys. dol., a zeznając przed komisją Warrena, będzie płakał na wspomnienie tego, co widział. Nie zachowa dla siebie kopii filmu i nigdy już nie kupi żadnej kamery.

Po 12 latach, kiedy jedna ze stacji telewizyjnych po raz pierwszy wyemituje film Zaprudera, opinia publiczna uzna, że przynajmniej jeden strzał padł od przodu. I zażąda ponownego śledztwa.


Klatki z amatorskiego filmu nakręconego przez Abrahama Zaprudera, na którym widać moment zamachu na prezydenta. Trwający 26,6 sekundy i mający 486 klatek film stał się jednym z najważniejszych dowodów i został starannie przeanalizowany m.in. przez komisję Warrena. Kiedy media dowiedziały się o jego istnieniu, zainteresowanie było tak duże, że na prośbę producenta telewizji CBS Dona Hewitta znany dziennikarz Dan Rather zgodził się pójść do Zaprudera i jeśli będzie trzeba, "dać mu w szczękę", aby tylko móc skopiować film. Hewitt wycofał się z tego pomysłu, a ostatecznie za 150 tys. dol. film od Zaprudera kupił magazyn "Life" 

Szpital Parkland Memorial

Wnętrze limuzyny zbryzgane jest krwią. Greer dociska pedał gazu i z prędkością 130 km na godzinę jedzie w kierunku szpitala Parkland Memorial. Dojeżdża tam po pięciu minutach. Jackie Kennedy kurczowo trzyma męża i zasłania go swoim ciałem. Nie chce wysiąść z samochodu. - On nie żyje - mamrocze. Agenci Secret Service w końcu odsuwają pierwszą damę na bok, a Clint Hill zdejmuje marynarkę i przykrywa nią głowę prezydenta na wypadek obecności fotoreporterów.

Mimo informacji, że ranny jest tylko prezydent, szpital przygotował dwie sale operacyjne. W tej drugiej będzie operowany gubernator Connally, który przeżyje zamach.
Do pracy stawia się czterech chirurgów, czterech anestezjologów, neurolog, chirurg urolog, chirurg szczękowy i kardiolog. Ale pierwszy przy noszach prezydenta pojawia się doktor Charles J. Carrico, internista, akurat jest na dyżurze. Prezydent ma otwarte oczy, ale Carrico stwierdza, że źrenice nie reagują na światło, a pacjent jest sinobiały, oddycha nieregularnie, nie rusza się, jego puls jest niewyczuwalny, choć serce jeszcze bije.

Carrico podłącza system wspomagania oddechu, a dowodzenie przejmuje chirurg Malcolm O. Perry, który przeprowadza tracheotomię.

Agent Roy Kellerman z gabinetu lekarzy dzwoni do Białego Domu i informuje swojego szefa Geralda Behna, że strzelano do prezydenta. Siedząca obok pielęgniarka zapisuje: godzina przyjęcia 12.38, karta pacjenta nr 24740, Kennedy, John.

Jackie Kennedy wciąż stoi w sali operacyjnej i domaga się, żeby ktoś wezwał księdza, ale po chwili zostaje wyprowadzona - anestezjolodzy, którzy sprawdzają, czy jest możliwość uśpienia pacjenta, potrzebują spokoju. W szpitalu pojawia się tymczasem admirał George Burkley, jeden z osobistych lekarzy prezydenta, i próbuje uspokoić pierwszą damę. Ona jednak przekonuje go, że powinna być przy umierającym mężu. Burkley godzi się i Jackie wraca na salę operacyjną.

Śmierć prezydenta

W tym czasie w swoim domu w Hickory Hill w Wirginii Robert Kennedy, brat prezydenta i prokurator generalny USA, przyjmuje gości: Roberta Morgenthaua, prokuratora Nowego Jorku, i Silvia Mollena, dyrektora wydziału kryminalnego na Manhattanie. Mają rozmawiać o kolejnej ofensywie przeciwko amerykańskiej mafii.

O 12.43 dzwoni szef Federalnego Biura Śledczego John Edgar Hoover. Ponieważ Robert Kennedy i Hoover się nie znoszą, wiadomo od razu, że sprawa jest poważna. Hoover mówi krótko: - Strzelano do prezydenta, możliwe, że rana okaże się śmiertelna.

Zanim Roberty Kennedy opuści Hickory Hill, zadzwoni jeszcze do Białego Domu, żeby zabezpieczono wszystkie dokumenty prezydenta. Każe też wymienić zamki w jego gabinecie - tajemnice Kennedych nie mogą trafić w niepowołane ręce.

Mimo wysiłków lekarzy serce Johna Kennedy'ego nie podejmuje pracy, mięśnie i nerwy nie reagują. Zespół doktora Perry'ego wie, że dalsze wysiłki na nic się nie zdadzą; wiedział to zresztą od początku.

Ojciec Oscar L. Huber z parafii Trójcy Świętej udziela Kennedy'emu ostatniego namaszczenia, a dr William Kemp Clark, neurolog, oznajmia, że prezydent nie żyje. Ustalenie dokładnego momentu śmierci nie jest możliwe, więc za czas zgonu lekarze przyjmują godzinę 13.


Zaprzysiężenie wiceprezydenta Lyndona B. Johnsona na 36. prezydenta na pokładzie Air Force One. Przysięgę odebrała sędzia Sarah T. Hughes. Po lewej żona Johnsona nazywana Lady Bird, po prawej Jacqueline Kennedy w kostiumie poplamionym krwią, która zgodziła się odejść od trumny męża tylko na czas zaprzysiężenia

Zjednać Dallas

- Jest słonecznie i ciepło. Pogoda nie mogła być lepsza - ekscytował się Bob Walker, dziennikarz stacji WFAA-TV 8 (ABC) relacjonujący przylot prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy'ego do Dallas. Była 11.40, piątek, 22 listopada 1963 r., kiedy srebrno-niebieski boeing 707 Air Force One wylądował na lotnisku Love Fields.

Prezydent miał już za sobą wizytę w innych teksaskich miastach - San Antonio, Houston i Fort Worth. Teraz czekało go nieprzyjazne Dallas, które chciał pozyskać przed powtórnym kandydowaniem w wyborach za rok. Miał też nadzieję, że uda mu się zażegnać konflikty wśród teksaskich demokratów i pomóc zebrać fundusze na nadchodzącą kampanię.

Niespodziewanie prezydencką parę przywitał wiwatujący tłum - niektórzy powiewali flagami Konfederacji i Teksasu, kobiety trzymały w dłoniach bukiety żółtych teksaskich róż. - Czyżby Dallas nie było twierdzą Republikanów? - rzucił retorycznie i półżartem agent Paul Landis z ochrony pierwszej damy.

Kiedy prezydent i jego żona witali się z mieszkańcami, agenci ochrony przeczesywali wzrokiem tłum w poszukiwaniu błysku metalu czy zachowań wykraczających poza przyjęte normy. Początek wizyty przebiegł bez zakłóceń, jeśli nie liczyć drobnego zgrzytu, kiedy żona burmistrza Dallas Dearie Campbell na powitanie wręczyła Jackie Kennedy bukiet czerwonych, a nie żółtych róż - symbolu Teksasu.

Po wielu uściskach dłoni prezydent rzucił żonie porozumiewawcze spojrzenie: mam dość. Na jego twarzy pojawił się grymas bólu. John Kennedy od czasów II wojny, kiedy doznał urazu kręgosłupa, cierpiał na chroniczne bóle pleców.

Siedzący obok kierowcy agent Kellerman dał hasło: "Lancer odjeżdża ", i konwój kilku samochodów z parą prezydencką, gubernatorem Teksasu, wiceprezydentem i Teksańczykiem Lyndonem Johnsonem wraz z żonami oraz senatorem Ralphem Yarborough odjechał z lotniska.

Aby ochronić się przed słońcem, Jackie chciała założyć ciemne okulary, ale prezydent się żachnął: - Ci ludzie przyszli tu po to, żeby na ciebie popatrzeć.

22 listopada o 11.40 Air Force One wylądował na lotnisku Love Field w Dallas. Ustalono, że podczas wysiadania z samolotu para prezydencka nie będzie zasłaniana przez agentów Secret Service, aby fotoreporterzy mogli swobodnie robić zdjęcia. Miała jednak szybko zejść po schodkach 


W drodze z lotniska do miasta samochód prezydenta zatrzymywał się dwukrotnie - raz, gdy JFK wysiadł i witał się z mieszkańcami Dallas, a drugi, gdy porozmawiał ze stojącą przy ulicy zakonnicą i grupą dzieci. Agenci Secret Service znajdujący się za samochodem prezydenta przeczesywali wzrokiem tłum 


Prezydent, Jacqueline Kennedy, gubernator Connally i jego żona Nellie jadą ulicami Dallas w kierunku centrum handlowego Trade Mart, gdzie JFK miał wygłosić mowę. Na przejechanie trasy z lotniska do miasta przeznaczono 45 minut - chodziło o to, by prezydenta zobaczyło jak najwięcej ludzi 

Szóste piętro

Szczegóły wizyty w Teksasie dograne były już we wrześniu, a dokładną trasę przejazdu prezydenta po ulicach Dallas agenci Secret Service ustalili ostatecznie 18 listopada. Krótko potem informację podano do publicznej wiadomości. Chodziło o to, żeby Kennedy'ego zobaczyło jak najwięcej ludzi. Do końca nie było wiadomo, czy limuzyna będzie otwarta, czy będzie miała dach - ostateczną decyzję uzależniono od pogody.

Konwój dojechał do Dealey Plaza o 12.29, a kilka sekund później pod kątem 120 stopni skręcił w Elm Street, przejeżdżając obok składnicy książek. Kiedy z szóstego piętra budynku padały strzały, nie filmowała tego żadna telewizja.

Stacje telewizyjne postanowiły zarejestrować przylot prezydenta, ale pominąć przejazd ulicami miasta, gdyż uznały, że w tym czasie nie będzie się działo nic ciekawego. Dziennikarze czekali na przemówienie JFK w centrum handlowym Trade Mart.

Gdy tylko kawalkada samochodów opuściła Dealey Plaza, policja rzuciła się na poszukiwanie zamachowca. Jeden ze świadków, Howard Brennan, zeznał, że słyszał strzały i widział mężczyznę z karabinem na szóstym piętrze składnicy książek. - Początkowo myślałem, że to petarda - mówił Brennan - ale spojrzałem w górę i zobaczyłem karabin, a człowiek, który go trzymał, szykował się do oddania kolejnego strzału.

Policja sporządziła rysopis zamachowca i o 12.45 rozesłała go do wszystkich jednostek. Zeznania Brennana potwierdzili wkrótce inni świadkowie.

Na szóstym piętrze budynku, tuż przy oknie, wśród pudeł, policja odkryła karabin Carcano i puste magazynki.


Komisja Warrena badająca okoliczności zamachu znalazła wiele dowodów potwierdzających, że zabójcą jest Lee Harvey Oswald. Jednym z nich był karabin Carcano 6,5 mm, z którego padły strzały i na którym były odciski palców Oswalda. Broń odnaleziono między pudłami na szóstym piętrze składnicy książek przy Elm Street 

Paczka z karniszami

Tego dnia pracownik składnicy książek Lee Harvey Oswald, były żołnierz korpusu piechoty morskiej o sympatiach prokomunistycznych, przyszedł rano do pracy. Miał ze sobą długą, szczelnie zapakowaną paczkę, w której - jak wyjaśniał - znajdowały się karnisze do zasłon.

Oswald mieszkał w Dallas, ale weekendy spędzał u żony w pobliskim Irving, dokąd jeździł z kolegą z pracy Wesleyem Frazierem. Dzień przed zamachem, w czwartek, poprosił Fraziera, żeby wyjątkowo zawiózł go do Irving w środku tygodnia, bo musi stamtąd zabrać wspomniane karnisze. Wrócili do Dallas następnego dnia rano.

O godzinie 11.55 jeden z pracowników składnicy widział Oswalda na szóstym piętrze budynku. Ktoś inny zauważył go wcześniej na pierwszej i drugiej kondygnacji. Ale na tym m.in. polegała praca Oswalda, który znosił książki z szóstego piętra na pierwsze, skąd były wysyłane do klientów. Jedna z urzędniczek zdziwiła się tylko, że Oswald nie zareagował na wiadomość, iż prezydent został zastrzelony, tylko mruknął coś niezrozumiałego, a następnie około 12.35 opuścił budynek.

Krótko potem policja zablokowała wszystkie wyjścia ze składnicy, a kiedy zaczęto przepytywać pracowników, nieobecny był tylko Oswald.

Około godziny 13 mężczyzna wrócił do swojego mieszkania po kurtkę i natychmiast wyszedł. To, dlaczego 15 minut potem zastrzelił policjanta, do dziś pozostaje zagadką. Wiadomo tylko, że patrolujący ulice funkcjonariusz J.D. Tippit zatrzymał go i próbował o coś wypytywać, ale Oswald w odpowiedzi oddał w jego kierunku cztery strzały, a kiedy zobaczył nadjeżdżający radiowóz, wszedł do znajdującego się nieopodal teatru.

- Robił wrażenie, jakby się ukrywał - powiedział później właściciel pobliskiego sklepu, który zawiadomił kierownika teatru, a ten policję. Oficer policji Nick McDonald, który pierwszy dobiegł do Oswalda, usłyszał: - Cóż, wszystko skończone.

I o mały włos nie stracił życia. Gdyby spust pistoletu się nie zablokował, Oswald zabiłby także jego.

Po 40 minutach w departamencie policji kapitan William Fritz rozpoczął przesłuchanie Lee Harveya Oswalda, zakończone pięć godzin później postawieniem mu zarzutu zabójstwa policjanta J.D. Tippita.


Śmieszny mały komunista

W czasie przesłuchania okazało się, że Oswald jest pracownikiem składnicy książek przy Elm Street. Wśród jego dokumentów śledczy odnaleźli fałszywy dokument tożsamości na nazwisko Alek James Hidell i odkryli, że na to samo nazwisko został kupiony w Chicago karabin Carcano znaleziony w składnicy. Po zakupie broń została przysłana na adres skrzynki pocztowej Oswalda. Zarówno na karabinie, jak i na parapecie okna na szóstym piętrze składnicy znaleziono i zabezpieczono odciski palców Oswalda.

W piątek wieczorem policja przeszukała w Irving dom Ruth Paine, przyjaciółki żony Oswalda Mariny, u której ta mieszkała. Towarzysząca policjantom Marina Oswald z przerażeniem odkryła, że karabin jej męża zniknął. Rozpoczęło się więc kolejne drobiazgowe przesłuchanie i o 23.30 Oswald został oskarżony także o zabójstwo prezydenta Kennedy'ego.

Podczas przesłuchań, które w sumie trwały dwa dni, policja nie sporządziła żadnych nagrań ani raportów - jedynie odręczne notatki.

- Nikogo nie zabiłem. Złapaliście mnie tylko dlatego, że mieszkałem w Związku Radzieckim. Zostałem wrobiony - bronił się 24-letni Lee Harvey Oswald i zaprzeczał wszystkiemu: że zabił Kennedy'ego i Tippita, że miał przy sobie tego ranka długą paczkę, że zamiast karniszy schował tam karabin, że używał nazwiska Hidell. Twierdził też, że dwie fotografie, na których trzyma broń, zostały sfabrykowane, i żądał adwokata. Oswald odesłał jednak przedstawiciela Biura Adwokatury z Dallas i domagał się wezwania Johna Abta, szefa rady Komunistycznej Partii USA, ale Abt nie był uchwytny w weekend.

- Śmieszny mały komunista - powiedziała o Oswaldzie Jackie Kennedy, kiedy dowiedziała się, kto strzelał do jej męża.

Strzał Jacka Ruby'ego

Od momentu, gdy Oswald znalazł się w areszcie, budynek departamentu policji był oblegany przez dziennikarzy. Nikt od nikogo nie wymagał wylegitymowania się, mógł tam wejść właściwie każdy. Co więcej, tuż po północy Oswald wziął udział w konferencji prasowej, podczas której dziennikarze dowiedzieli się, że następnego dnia zostanie przewieziony do więzienia stanowego.

Godzinę później, pomiędzy 2.30 i 3 w nocy, FBI i biuro szeryfa odebrały telefony z informacją od nieznanego mężczyzny mówiącego, że "komisja zdecydowała, żeby zabić człowieka, który zabił prezydenta". Zrobiono tyle, że w niedzielny poranek 24 listopada Oswalda pod silną eskortą poprowadzono do wyjścia podziemiami departamentu policji, ale mimo zagrożenia dopuszczono obecność kamer.

Moment, kiedy Oswald otoczony przez skłębiony tłum dziennikarzy o godz. 11.15 szedł do samochodu, transmitowały trzy stacje telewizyjne, więc miliony Amerykanów mogły zobaczyć, jak do zamachowca zbliża się niewysoki mężczyzna w kapeluszu, celuje doń z pistoletu i strzela w brzuch.

Oswald zmarł 48 godzin i 7 minut po prezydencie, w tym samym szpitalu Parkland Memorial. Jego zabójca, właściciel nocnego klubu i gangster Jack Ruby tłumaczył się, że chciał w ten sposób oszczędzić pani Kennedy uczestniczenia w procesie. Został skazany na karę śmierci, ale wyroku nie wykonano, bo wcześniej zmarł na raka.

Natychmiast pojawiły się pogłoski, że Oswald był częścią spisku, za którym stały FBI, amerykańska mafia, KGB albo Kubańczycy, a Ruby miał go na wszelki wypadek uciszyć.

Pożegnanie z Dallas

Jacqueline Kennedy i współpracownicy prezydenta nie dopuścili do przeprowadzenia sekcji zwłok Johna Kennedy'ego w Dallas. Mimo sprzeciwu koronera i szeryfa stanowego siłą wytoczyli trumnę z budynku szpitala i z ciałem prezydenta odlecieli do Waszyngtonu.

Tuż przed odlotem, 22 listopada o 14.48, na pokładzie Air Force One wiceprezydent Lyndon Johnson z żoną z jednej strony i Jacqueline Kennedy z drugiej został zaprzysiężony na 36. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jackie wciąż miała na sobie różowy kostium poplamiony krwią. - Niech wszyscy widzą, co zrobili Johnowi - powiedziała.

W bazie sił powietrznych Andrews do wdowy dołączył Robert Kennedy i razem pojechali do podwaszyngtońskiej Bethesdy, gdzie w szpitalu marynarki wojennej została przeprowadzona autopsja. Wykazała ona, że kule zostały wystrzelone z punktu znajdującego się z tyłu ofiary. W to też powątpiewano, przypuszczając, że kształt jednej z ran został zmieniony jeszcze w Parkland Memorial Hospital, tak żeby z tyłu wyglądała na wlotową, co miało ukryć obecność drugiego zabójcy strzelającego z przodu.

Pogrzeb Johna Kennedy'ego odbył się 25 listopada na waszyngtońskim cmentarzu Arlington. Dzień wcześniej szef FBI John Edgar Hoover zanotował w swoim pamiętniku: Najbardziej martwię się o jedno - jak zdobyć dowód, który przekona opinię publiczną, że jedynym zamachowcem jest Oswald. 

Korzystałam z raportu komisji Warrena 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz