1 września
75 lat temu...
O pierwszych godzinach II wojny światowej możemy przeczytać w felietonie Włodzimierza Kalickiego
1 IX 1939
Dziś jest wojna!
O
godz. 4.02 z lotniska Nieder Ellguth na Dolnym Śląsku jeden po
drugim startuje 29 bombowców nurkujących Ju-87 B Stuka z 76.
eskadry Luftwaffe. Kurs na Wieluń.
Dochodzi
wpół do piątej rano, gdy cywilny posterunek Ligi Obrony
Przeciwpowietrznej spostrzega szyk niemieckich samolotów. Dyżurny
telefonuje do Wielunia.
Wycie syren alarmowych zrywa mieszkańców na nogi. Nie ma jednak paniki. Mimo artykułów w prasie, mimo ogólnego przygnębienia i niepokoju w wojnę wierzy niewielu. To pewnie alarm ćwiczebny.
O 4.35 eskadra stukasów w zwartym szyku, jak na pokazie, zatacza krąg nad miastem. Nagle obniżają pułap, przechodzą do lotu nurkowego. Paraliżująco wyją syreny podwieszone pod ich skrzydłami. Pierwsze bomby uderzają w Szpital Wszystkich Świętych. Budynki są oznaczone białymi płachtami z czerwonymi krzyżami, ale niemieccy piloci na to nie zważają. Dyrektor dr Patryn w piżamie i boso, z ubraniem w ręku wybiega z mieszkania służbowego na piętrze.
W Wieluniu nie ma żadnych oddziałów, nie istnieje obrona przeciwlotnicza. Stukasy atakują jeszcze raz. Bomby zamieniają w kupę gruzów oddział położnictwa i budynek mieszkalny szpitala wraz z piwnicami, gdzie schronili się pacjenci. Wśród ruin leżą zabici i ranni, na drzewach wiszą zwłoki wyrzucone w górę siłą eksplozji. Na terenie szpitala zginęły 32 osoby.
Stukasy bombardują teraz zachodnią część miasta. Oszaleli ze strachu mieszkańcy uciekają w bieliźnie. Niemieckie samoloty lotem koszącym ostrzeliwują bezbronnych.
Gdy bombowce 76. eskadry wracają na lotnisko Nieder Ellguth, startują już kolejne. Bombardowanie bezbronnego Wielunia trwa aż do 14. Trzy czwarte domów 15-tysięcznego miasteczka leży w ruinie.
O czwartej nad ranem stojący w gdańskim kanale portowym pancernik "Schleswig-Holstein" zaczyna się zwolna przesuwać w stronę tzw. Zakrętu Pięciu Gwizdków. Kmdr Gustav Kleikamp otrzymał wczoraj rozkaz ostrzelania o godz. 4.45 polskiej Wojskowej Składnicy Transportowej na Westerplatte. Przesuwanie okrętu trwa jednak dłużej, niż zaplanował. Dopiero o 4.48 wydaje rozkaz otwarcia ognia. "Schleswig-Holstein" wszedł do służby w1908r. i jest okrętem przestarzałym, ale jego cztery działa kal. 280mm i10 dział 150mm to potężna siła.
Wartowników i śpiących po służbie polskich żołnierzy podrywa straszliwy huk. Pociski łamią drzewa jak zapałki, dym i kurz przesłania pole widzenia. Ostrzał trwa tylko sześć minut. Osiem najcięższych pocisków i 59 pocisków 150 mm nie czynią wielkiej szkody.
Na placówce "Prom" chorąży Jan Gryczman z napięciem śledzi biegnących żołnierzy kompanii szturmowej Kriegsmarine. Gdy są tak blisko, że może odróżnić rysy twarzy, naciska spust cekaemu. Dołączają się kolejne karabiny maszynowe, w stronę Niemców lecą granaty. Na przedpolu zostają trupy napastników, reszta ucieka. Inne wartownie także masakrują atakujących Niemców.
Odholowany w rejon Szańca Mew "Schleswig-Holstein" rozpoczyna ostrzał na serio. W ciągu niespełna dwóch godzin wystrzeliwuje ponad 900 pocisków.
W budynku Poczty Polskiej przy pl. Heweliusza w Gdańsku o 4.30 milkną telefony. Dyżurny Bernard Binnebesel zawiadamia dowodzącego samoobroną Konrada Guderskiego, że łączność z Polską została zerwana. Guderski ogłasza alarm dla 60 pracowników poczty i każe im wydać ukrytą w skrzyniach broń.
Tuż przed piątą do szturmu na budynek poczty z czerwonej cegły rusza oddział gdańskiej policji i SS Heimwehr-Danzig. Pocztowcy odpierają atak ogniem karabinów i pistoletów. W przerwie strzelaniny na wyższych piętrach słychać kucie. Gdy Guderski zakrada się tam, wybuch dynamitu wybija sporą dziurę w ścianie przylegającej do budynku gdańskiej policji. Niemieccy policjanci już się szykują, by wedrzeć się do budynku poczty, lecz Guderski rzuca granat. Sam też ginie od odłamka. Dowództwo obejmuje pocztowiec Alfons Flisykowski.
Po kolejnym odpartym ataku Niemcy z najbliższej odległości ostrzeliwują pocztę z działa polowego. Potem do akcji wprowadzają ciężką armatę. Ale pocztowcy nie tracą ducha. Mają obiecane, że jeśli zostaną zaatakowani, na pomoc ruszy cała armia Pomorze.
Niemieccy saperzy podkopują się pod mur i wysadzają jego fragment. W południe żądają kapitulacji. Pocztowcy nie chcą o tym słyszeć. Nadjeżdżają motopompy gdańskiej straży pożarnej. Zamiast wodą -wypełniono je benzyną. Strażacy oblewają mury i odjeżdżają. Saperzy miotaczami ognia podpalają budynek. Obrońcy schodzą do piwnic. Wypełnia je gęsty, gryzący dym. W tym dymie wciąż walczą.
O 19, po 14 godzinach walki, w drzwiach staje dyrektor Jan Michoń z białą flagą. Kapitulacja. Niemiec strzela z bliska. Michoń pada martwy. Czterech pocztowców korzysta z zamieszania i wymyka się z budynku. Niemcy wyprowadzają 39 obrońców. 13 rannych pozostawiają na pewną śmierć w płonących piwnicach.
Przed świtem na warszawskim Dworcu Głównym kłębi się tłum. Warszawiacy oblegają pociągi idące na wschód. Świeżo zmobilizowany porucznik rezerwy Marian Brandys bezskutecznie usiłuje wedrzeć się do obleganego przez cywilów wagonu. Nie ma szans. Na szczęście dostrzegają go koledzy z zeszłorocznych ćwiczeń w Słonimiu i bez ceregieli wciągają przez okno.
Wycie syren alarmowych zrywa mieszkańców na nogi. Nie ma jednak paniki. Mimo artykułów w prasie, mimo ogólnego przygnębienia i niepokoju w wojnę wierzy niewielu. To pewnie alarm ćwiczebny.
O 4.35 eskadra stukasów w zwartym szyku, jak na pokazie, zatacza krąg nad miastem. Nagle obniżają pułap, przechodzą do lotu nurkowego. Paraliżująco wyją syreny podwieszone pod ich skrzydłami. Pierwsze bomby uderzają w Szpital Wszystkich Świętych. Budynki są oznaczone białymi płachtami z czerwonymi krzyżami, ale niemieccy piloci na to nie zważają. Dyrektor dr Patryn w piżamie i boso, z ubraniem w ręku wybiega z mieszkania służbowego na piętrze.
W Wieluniu nie ma żadnych oddziałów, nie istnieje obrona przeciwlotnicza. Stukasy atakują jeszcze raz. Bomby zamieniają w kupę gruzów oddział położnictwa i budynek mieszkalny szpitala wraz z piwnicami, gdzie schronili się pacjenci. Wśród ruin leżą zabici i ranni, na drzewach wiszą zwłoki wyrzucone w górę siłą eksplozji. Na terenie szpitala zginęły 32 osoby.
Stukasy bombardują teraz zachodnią część miasta. Oszaleli ze strachu mieszkańcy uciekają w bieliźnie. Niemieckie samoloty lotem koszącym ostrzeliwują bezbronnych.
Gdy bombowce 76. eskadry wracają na lotnisko Nieder Ellguth, startują już kolejne. Bombardowanie bezbronnego Wielunia trwa aż do 14. Trzy czwarte domów 15-tysięcznego miasteczka leży w ruinie.
O czwartej nad ranem stojący w gdańskim kanale portowym pancernik "Schleswig-Holstein" zaczyna się zwolna przesuwać w stronę tzw. Zakrętu Pięciu Gwizdków. Kmdr Gustav Kleikamp otrzymał wczoraj rozkaz ostrzelania o godz. 4.45 polskiej Wojskowej Składnicy Transportowej na Westerplatte. Przesuwanie okrętu trwa jednak dłużej, niż zaplanował. Dopiero o 4.48 wydaje rozkaz otwarcia ognia. "Schleswig-Holstein" wszedł do służby w1908r. i jest okrętem przestarzałym, ale jego cztery działa kal. 280mm i10 dział 150mm to potężna siła.
Wartowników i śpiących po służbie polskich żołnierzy podrywa straszliwy huk. Pociski łamią drzewa jak zapałki, dym i kurz przesłania pole widzenia. Ostrzał trwa tylko sześć minut. Osiem najcięższych pocisków i 59 pocisków 150 mm nie czynią wielkiej szkody.
Na placówce "Prom" chorąży Jan Gryczman z napięciem śledzi biegnących żołnierzy kompanii szturmowej Kriegsmarine. Gdy są tak blisko, że może odróżnić rysy twarzy, naciska spust cekaemu. Dołączają się kolejne karabiny maszynowe, w stronę Niemców lecą granaty. Na przedpolu zostają trupy napastników, reszta ucieka. Inne wartownie także masakrują atakujących Niemców.
Odholowany w rejon Szańca Mew "Schleswig-Holstein" rozpoczyna ostrzał na serio. W ciągu niespełna dwóch godzin wystrzeliwuje ponad 900 pocisków.
W budynku Poczty Polskiej przy pl. Heweliusza w Gdańsku o 4.30 milkną telefony. Dyżurny Bernard Binnebesel zawiadamia dowodzącego samoobroną Konrada Guderskiego, że łączność z Polską została zerwana. Guderski ogłasza alarm dla 60 pracowników poczty i każe im wydać ukrytą w skrzyniach broń.
Tuż przed piątą do szturmu na budynek poczty z czerwonej cegły rusza oddział gdańskiej policji i SS Heimwehr-Danzig. Pocztowcy odpierają atak ogniem karabinów i pistoletów. W przerwie strzelaniny na wyższych piętrach słychać kucie. Gdy Guderski zakrada się tam, wybuch dynamitu wybija sporą dziurę w ścianie przylegającej do budynku gdańskiej policji. Niemieccy policjanci już się szykują, by wedrzeć się do budynku poczty, lecz Guderski rzuca granat. Sam też ginie od odłamka. Dowództwo obejmuje pocztowiec Alfons Flisykowski.
Po kolejnym odpartym ataku Niemcy z najbliższej odległości ostrzeliwują pocztę z działa polowego. Potem do akcji wprowadzają ciężką armatę. Ale pocztowcy nie tracą ducha. Mają obiecane, że jeśli zostaną zaatakowani, na pomoc ruszy cała armia Pomorze.
Niemieccy saperzy podkopują się pod mur i wysadzają jego fragment. W południe żądają kapitulacji. Pocztowcy nie chcą o tym słyszeć. Nadjeżdżają motopompy gdańskiej straży pożarnej. Zamiast wodą -wypełniono je benzyną. Strażacy oblewają mury i odjeżdżają. Saperzy miotaczami ognia podpalają budynek. Obrońcy schodzą do piwnic. Wypełnia je gęsty, gryzący dym. W tym dymie wciąż walczą.
O 19, po 14 godzinach walki, w drzwiach staje dyrektor Jan Michoń z białą flagą. Kapitulacja. Niemiec strzela z bliska. Michoń pada martwy. Czterech pocztowców korzysta z zamieszania i wymyka się z budynku. Niemcy wyprowadzają 39 obrońców. 13 rannych pozostawiają na pewną śmierć w płonących piwnicach.
Przed świtem na warszawskim Dworcu Głównym kłębi się tłum. Warszawiacy oblegają pociągi idące na wschód. Świeżo zmobilizowany porucznik rezerwy Marian Brandys bezskutecznie usiłuje wedrzeć się do obleganego przez cywilów wagonu. Nie ma szans. Na szczęście dostrzegają go koledzy z zeszłorocznych ćwiczeń w Słonimiu i bez ceregieli wciągają przez okno.
Młoda
kobieta z niemowlęciem na ręku prosi, by i ją wciągnęli z
maleństwem przez okno. Oficerom nie trzeba powtarzać. Najpierw
odbierają dziecko. Gdy wyciągają ręce po kobietę, pociąg
gwałtownie rusza. Matka zostaje na peronie. Straszliwie krzyczy, ale
nic nie da się zrobić. Oficerowie jadą do swoich jednostek z
drącym się niemowlakiem na kolanach.
W Małkini do przedziału puka pobladły konduktor: -Panowie oficerowie, wojna! wojna! Niemcy zbombardowali dworzec w Białymstoku. Wszyscy podrywają się z miejsc i w postawie zasadniczej śpiewają "Jeszcze Polska nie zginęła!". Maluch płacze. W sytuacji wojennej potrzeby konduktor decyduje się uwolnić obrońców ojczyzny od niemowlaka. Obiecuje, że jakoś dostarczy matce.
Pierwsze bomby spadają na Warszawę o świcie. Na Okęciu, na Kole i na Woli mieszkańcy giną we śnie, nie wiedząc, że to już wojna. W mieszkaniu pisarki Zofii Nałkowskiej alarm lotniczy jako pierwsze budzi jej znajome, którym wczoraj udzieliła gościny w podróży. Domownicy schodzą się do pokoju zamienionego w schron przeciwgazowy: okna są uszczelnione, szyby wzmocnione papierowymi taśmami.
Lęk przed atakiem gazowym jest powszechny, niemal nikt nie wątpi, że Hitler zdecyduje się użyć gazów. Igor Newerly, dziennikarz, a z zamiłowania stolarz, swój gabinet także zamienił w schron przeciwgazowy. Okno zatkał blatem z podwójnej dykty, który osadził w szczelnej wojłokowej ramie i mocno docisnął.
Ale z nieba lecą tylko tradycyjne bomby. Jedna z pierwszych trafia w przedszkole synka Newerlego. Igor jest członkiem cywilnej obrony przeciwlotniczej i biegnie gasić pożar przedszkola.
Od rana ulice pełne są ludzi z chlebakami, w sportowych butach. Spieszą pomagać w obronie - przy kopaniu rowów przeciwlotniczych, w opiece nad rannymi. Dla większości nie ma jednak zajęcia.
Warszawiacy wyrywają sobie z rąk poranne gazety. Ale tam są tylko wiadomości z poprzedniej epoki: o prowokacjach niemieckiej propagandy, o napaściach hitlerowców na Polaków w Niemczech i na tereny po polskiej stronie granicy, o zlikwidowaniu na Śląsku niemieckiej siatki szpiegowskiej. W"Kurierze Porannym" dziennikarska analiza pt. "Pływacy polscy czynią postępy". A przecież dziś jest wojna!
Władze wzywają cywilów do oddawania prywatnej broni palnej na najbliższym posterunku policji. Powszechna jest obsesja szpiegów i dywersantów. Patrole policji co chwila zatrzymują kogoś i legitymują. Wielu przejezdnych aresztują do wyjaśnienia.
Luftwaffe od rana bombarduje miasta otwarte - Katowice, Tomaszów Mazowiecki, Kraków, Kutno, Toruń, Radomsko, Gdynię, Nowy Dwór, Zambrów, Tczew, Augustów, Grodno. Wehrmacht na wszystkich frontach przekracza granice. W zaciekłych walkach Niemcy spychają polską obronę. Ale nie wszędzie.
Pod wsią Mokra, 35 km na zachód od Częstochowy, najsilniejsza niemiecka 10. armia gen. Reichenau natrafia o 10 rano na doskonale okopanych i zamaskowanych poprzedniego dnia ułanów Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Polskie armatki rozbijają natarcie pułku czołgów. Brygada kawalerii wsparta pociągiem pancernym "Śmiały" przez cały dzień zatrzymuje niemiecką armię. Niemcy tracą ponad 100 czołgów.
Zapada zmrok, zaczyna się pierwsza noc wojny. Niszczyciel "Wicher" skrycie opuszcza redę portu wojennego na Helu. Rankiem wraz z innymi okrętami Marynarki Wojennej "Wicher" został ostrzelany przez "Schleswig-Holstein" w porcie w Gdyni i pod bombami stukasów szczęśliwie przepłynął na Hel.
Po południu polskie okręty przystąpiły do realizacji planu "Rurka" - zaminowania wód Zatoki Gdańskiej. Po niemieckich nalotach akcję odwołano, ale dowódca "Wichra" komandor por. Stefan de Walden o tym nie wie. "Wicher", który ma ubezpieczać operację "Rurka", powoli zbliża się do niemieckiego portu w Piławie. Obserwator melduje, że z Piławy wyszły dwa niemieckie niszczyciele. Ich załogi nie dostrzegają zaczajonego w ciemnościach "Wichra". Polski okręt jest w idealnej sytuacji do odpalenia torped, ale kmdr de Walden nie zezwala na atak - nie chce zdemaskować operacji "Rurka".
Niedługo potem przed polskim okrętem przepływa, oświetlony poświatą księżycową, niemiecki krążownik "Köln". Odległość zmniejsza się, to już tylko 4 tys. metrów. Salwa torpedowa musi trafić! Taki łup jak nowoczesny krążownik wart jest każdego ryzyka, to byłby nadzwyczajny sukces Marynarki Wojennej. Ale kmdr de Walden twardo mówi: "Nie!". Rozkazy dowództwa są wyraźne - powodzenie akcji minowania jest najważniejsze.
Gdy nad ranem "Wicher" staje z powrotem na redzie Helu, jego dowódca dowiaduje się, że operacja "Rurka" została odwołana.
W Małkini do przedziału puka pobladły konduktor: -Panowie oficerowie, wojna! wojna! Niemcy zbombardowali dworzec w Białymstoku. Wszyscy podrywają się z miejsc i w postawie zasadniczej śpiewają "Jeszcze Polska nie zginęła!". Maluch płacze. W sytuacji wojennej potrzeby konduktor decyduje się uwolnić obrońców ojczyzny od niemowlaka. Obiecuje, że jakoś dostarczy matce.
Pierwsze bomby spadają na Warszawę o świcie. Na Okęciu, na Kole i na Woli mieszkańcy giną we śnie, nie wiedząc, że to już wojna. W mieszkaniu pisarki Zofii Nałkowskiej alarm lotniczy jako pierwsze budzi jej znajome, którym wczoraj udzieliła gościny w podróży. Domownicy schodzą się do pokoju zamienionego w schron przeciwgazowy: okna są uszczelnione, szyby wzmocnione papierowymi taśmami.
Lęk przed atakiem gazowym jest powszechny, niemal nikt nie wątpi, że Hitler zdecyduje się użyć gazów. Igor Newerly, dziennikarz, a z zamiłowania stolarz, swój gabinet także zamienił w schron przeciwgazowy. Okno zatkał blatem z podwójnej dykty, który osadził w szczelnej wojłokowej ramie i mocno docisnął.
Ale z nieba lecą tylko tradycyjne bomby. Jedna z pierwszych trafia w przedszkole synka Newerlego. Igor jest członkiem cywilnej obrony przeciwlotniczej i biegnie gasić pożar przedszkola.
Od rana ulice pełne są ludzi z chlebakami, w sportowych butach. Spieszą pomagać w obronie - przy kopaniu rowów przeciwlotniczych, w opiece nad rannymi. Dla większości nie ma jednak zajęcia.
Warszawiacy wyrywają sobie z rąk poranne gazety. Ale tam są tylko wiadomości z poprzedniej epoki: o prowokacjach niemieckiej propagandy, o napaściach hitlerowców na Polaków w Niemczech i na tereny po polskiej stronie granicy, o zlikwidowaniu na Śląsku niemieckiej siatki szpiegowskiej. W"Kurierze Porannym" dziennikarska analiza pt. "Pływacy polscy czynią postępy". A przecież dziś jest wojna!
Władze wzywają cywilów do oddawania prywatnej broni palnej na najbliższym posterunku policji. Powszechna jest obsesja szpiegów i dywersantów. Patrole policji co chwila zatrzymują kogoś i legitymują. Wielu przejezdnych aresztują do wyjaśnienia.
Luftwaffe od rana bombarduje miasta otwarte - Katowice, Tomaszów Mazowiecki, Kraków, Kutno, Toruń, Radomsko, Gdynię, Nowy Dwór, Zambrów, Tczew, Augustów, Grodno. Wehrmacht na wszystkich frontach przekracza granice. W zaciekłych walkach Niemcy spychają polską obronę. Ale nie wszędzie.
Pod wsią Mokra, 35 km na zachód od Częstochowy, najsilniejsza niemiecka 10. armia gen. Reichenau natrafia o 10 rano na doskonale okopanych i zamaskowanych poprzedniego dnia ułanów Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Polskie armatki rozbijają natarcie pułku czołgów. Brygada kawalerii wsparta pociągiem pancernym "Śmiały" przez cały dzień zatrzymuje niemiecką armię. Niemcy tracą ponad 100 czołgów.
Zapada zmrok, zaczyna się pierwsza noc wojny. Niszczyciel "Wicher" skrycie opuszcza redę portu wojennego na Helu. Rankiem wraz z innymi okrętami Marynarki Wojennej "Wicher" został ostrzelany przez "Schleswig-Holstein" w porcie w Gdyni i pod bombami stukasów szczęśliwie przepłynął na Hel.
Po południu polskie okręty przystąpiły do realizacji planu "Rurka" - zaminowania wód Zatoki Gdańskiej. Po niemieckich nalotach akcję odwołano, ale dowódca "Wichra" komandor por. Stefan de Walden o tym nie wie. "Wicher", który ma ubezpieczać operację "Rurka", powoli zbliża się do niemieckiego portu w Piławie. Obserwator melduje, że z Piławy wyszły dwa niemieckie niszczyciele. Ich załogi nie dostrzegają zaczajonego w ciemnościach "Wichra". Polski okręt jest w idealnej sytuacji do odpalenia torped, ale kmdr de Walden nie zezwala na atak - nie chce zdemaskować operacji "Rurka".
Niedługo potem przed polskim okrętem przepływa, oświetlony poświatą księżycową, niemiecki krążownik "Köln". Odległość zmniejsza się, to już tylko 4 tys. metrów. Salwa torpedowa musi trafić! Taki łup jak nowoczesny krążownik wart jest każdego ryzyka, to byłby nadzwyczajny sukces Marynarki Wojennej. Ale kmdr de Walden twardo mówi: "Nie!". Rozkazy dowództwa są wyraźne - powodzenie akcji minowania jest najważniejsze.
Gdy nad ranem "Wicher" staje z powrotem na redzie Helu, jego dowódca dowiaduje się, że operacja "Rurka" została odwołana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz