32 lata temu WRON-a rozwinęła swoje skrzydła nad Polską...
Stan wojenny to jedno z najważniejszych a zarazem budzących największe kontrowersje wydarzeń w historii XX-wiecznej Polski. Do dziś trwają wśród historyków spory o to czym był...czy było to samowolne działanie gen. Jaruzelskiego i kierownictwa PZPR mające na celu stłumienie "Solidarności", czy jak chcą niektórzy (m.in sam gen. Jaruzelski) było to mniejsze zło, które zapobiegło powtórce z Października '56...tego węgierskiego, nie polskiego. W czasie trwania stanu wojennego jak ustalił w 2006 r. IPN zginęło 56 osób, zarówno podczas tłumienia strajków i demonstracji (vide: kopalnia "Wujek") jak i "pobite przez nieznanych sprawców" (określenia pojawiające się w ówczesnej prasie rządowej). W filmach stan wojenny pojawiał się zarówno w tonie tragicznym ("Śmierć jak kromka chleba"), smutno-śmiesznym ("Zawrócony"), jak i komediowym ("Rozmowy kontrolowane"). O tym jak wyglądały pierwsze godziny stanu wojennego pisze w swoim świetnym felietonie Włodzimierz Kalicki.
13
XII 1981
Prosimy z
nami
W wielkiej sali
Stoczni Gdańskiej kończą się obrady Komisji Krajowej "Solidarności".
Jest pół godziny po północy. Jako ostatni zabiera głos Henryk Wujec: - Według
informacji kolegów z prasy telefony i teleksy są odcięte od Gdańska. - Dobrze. Życzę państwu w związku z tym dobrej nocy - prowadzący obrady wiceszef Komisji Krajowej Mirosław Krupiński jest zmęczony dwu- dniowym maratonem obrad i szybko kończy posiedzenie.
Wszyscy na sali są zmęczeni. Autobusy rozwożą ponad 150 najważniejszych działaczy "Solidarności" do hoteli. W Warszawie szef MSW gen. Kiszczak dostaje wiadomość: "Wszyscy wyszli". Wojsko i milicja rozpoczynają operację "W". Do hoteli wkraczają ekipy złożone z funkcjonariuszy SB i przywiezionych spoza Trójmiasta milicjantów. Po kolei aresztują działaczy. Powód: stan wojenny, internowanie.
Helena Łuczywo, szefowa Agencji Informacyjnej "Solidarności" AS, i jej mąż Witold, szef poligrafii Regionu Mazowsze, po jedenastej wieczorem wychodzą z warszawskiego kina Luna. Oglądali "Dreszcze" Wojciecha Marczewskiego. Spacerkiem idą na Mokotowską, do siedziby Regionu Mazowsze "Solidarności". Gdy okazuje się, że faksy i telefony są wyłączone, Helena Łuczywo decyduje natychmiast: uciekamy! Kilkunastu pracujących tam jeszcze młodych ludzi słucha nawoływań do ucieczki jak bajki o żelaznym wilku. Na parterze rozlega się huk. To zomowcy rąbią drzwi wejściowe. Helena i Witold Łuczywo wybiegają tylnymi drzwiami. Mają szczęście - tu, na Natolińskiej, ZOMO dopiero wysiada z ciężarówek. Biegną do furtki w ogrodzeniu. Ale przy niej ktoś stoi.
- Ubek - mówi Helena. Witold podchodzi do furtki i pyta grzecznie:
- Przepraszam, czy pan jest z UB?
- A skądże, jestem dozorcą, tu, z sąsiedztwa.
Dozorca zabiera ich do mieszkania, gasi światło. ZOMO wyprowadza dwudziestkę pracowników regionu. Dookoła budynku krąży patrol. Oboje szczęśliwie jednak uciekają. W nocy, u znajomych, Witold Łuczywo pożycza maszynkę i goli brodę.
Znany działacz KOR-u Bogdan Borusewicz jedzie z Sopotu do klubu Bursztynek Powszechnej Spółdzielni Spożywców "Społem" w Gdyni. Zwołał tam zebranie opozycyjnej wobec Lecha Wałęsy grupy działaczy "Solidarności". Krótko przed 23 zaprzyjaźniony z Borusewiczem szef tamtejszej "Solidarności", były milicjant, wywołuje go na stronę. Opowiada, czego dowiedział się od kolegów z MO. Tej nocy wprowadzony będzie stan wyjątkowy, od paru dni paliwo dostarczane jest w Gdyni tylko na jedną, wybraną stację benzynową, która ma obsługiwać wyłącznie milicję i pogotowie ratunkowe. Borusewicz kończy zebranie o 23. Jego kolega Krzysztof Dowgiałło zabiera go samochodem do Sopotu. Czteropiętrowy blok, w którym mieszka Borusewicz, stoi w niedużej dolince, tuż pod lasem. Parę bloków dalej widać milicyjną nyskę. Zaniepokojony Borusewicz wysiada, obserwuje swój blok. Brnąc w głębokim śniegu, dostrzega przez okna oświetlonej klatki schodowej, że z jego mieszkania na czwartym piętrze wychodzi nieznany mężczyzna. Uciekać? Postanawia sprawdzić, co się stało. Na korytarzu dwie sąsiadki z pierwszego piętra opowiadają, że przed chwilą po korytarzach biegał jakiś esbek z pistoletem w ręku i krzyczał, żeby gapie zamykali drzwi, bo jest wojna. Sąsiadki wciągają Borusewicza do swojego mieszkania. Zostawia u nich torbę z książkami i próbuje wyśliznąć się z domu. Ale przy wejściu stoją już tajniacy. Otwiera okno i schodzi po piorunochronie. Sekundę później słyszy czyjeś kroki na śniegu. Nie zastanawia się. Skacze w zaspę i pędzi do pobliskiego lasu. Za nim gna kilku esbeków. Borusewicz wpada w głąb lasu. Strzelają do niego bez ostrzeżenia. W lesie gubi pogoń. Zatacza koło, wraca do miasta, ukrywa się w mieszkaniu matki kolegi. Po półgodzinie w tym rejonie jest aż gęsto od patroli. Esbecy wytropili po śladach na śniegu, że się tu przedostał, ale nie są w stanie przeszukać całej dzielnicy. Borusewicz wysyła dwie mieszkające u gospodyni studentki do swej znajomej i do brata. Mają przekazać kartki z adresami ludzi, których trzeba przestrzec. Brat raniutko pędzi pod wskazany adres. Za późno. Lecha Kaczyńskiego internowali tuż po północy.
Wieczorem 12 grudnia w warszawskim mieszkaniu Kingi Dunin i jej męża Sergiusza Kowalskiego nagły huk podrywa domowników. Przez rozwalone drzwi wpadają tajniacy i milicjant. Aresztują Kowalskiego. Już chcą wychodzić, gdy pod drzwi podbiegają jacyś cywile. Odsiecz dla aresztowanego? Nie. To druga ekipa, po Kingę Dunin, która do Warszawy sprowadziła się niedawno z Łodzi i znalazła się na innej liście do internowania. Esbecy zauważają paczkę z bibułą. Zabierają ją. Ale nie mają pojęcia, co zrobić z paromiesięcznym Stasiem. Kinga Dunin prosi, by zawieźli go do jej kuzynki. Esbecy są dość uprzejmi, biorą dziecko w koszu od wózka i jadą tam. Ale kuzynka, czując, że dzieje się coś niedobrego, gasi światło i udaje, że jej nie ma. Esbecy odwożą Stasia do domu dziecka na Nowogrodzkiej.
W Katowicach, o 2 w nocy, rysownika i satyryka Andrzeja Czeczota budzi dzwonek do drzwi. Jakiś mężczyzna mówi, że przyniósł depeszę. Czeczot od razu wie, że przyszli po niego. Dostarczanie telegramów do domów od dawna już przekracza możliwości realnego socjalizmu.
Nie otwiera drzwi. Łapie za pistolet gazowy. Dostał go kilka dni temu w prezencie od zaprzyjaźnionego zespołu muzycznego Dwa Plus Jeden. Oczywiście nie ma zezwolenia na broń. Dwóch cywilów z SB i milicjant sprawnie wyłamują drzwi. Żona artysty pierwszego tajniaka wali na odlew w twarz. Czeczot uświadamia sobie, że jeśli złapią go z bronią, choćby i gazową, to katastrofa. Artysta łapie koszulę, w biegu owija rewolwer i rzuca zawiniątko w kąt. Ucieka dalej. Tajniacy obezwładniają go. Jeden z nich zamierza się łomem.
- Jakbym nie miał rozkazu, to już byś tu leżał z rozwalonym łbem! - syczy.
Nie pozwalają mu wziąć butów ani skarpetek. Boso, tylko w spodniach i koszuli, wyprowadzają na 18-stopniowy mróz. Milicyjną "suką" jadą na komendę miejską MO. Czekają w samochodzie: pół godziny, godzinę.
Czeczot pyta milicjanta siedzącego obok kierowcy: - Co wy tutaj Amerykę Południową robicie?
- Jakby tu była Ameryka Południowa, to już byś nie żył.
- Za co? - pyta artysta.
- Że żyjesz.
Wreszcie wpychają go do więziennej karetki. Poszturchiwania, przekleństwa. W środku tłok. Czeczot z dławiącym napięciem czeka, gdzie ciężarówka skręci. Jeśli w lewo, na glinianki, to znaczy, że wszystkich rozstrzelają. Skręcają w prawo, na Mikołów. Po drodze milicjanci stają w lesie, wysiadają. Chwila grozy - więźniowie są pewni, że zaraz rozpocznie się egzekucja. A to tylko milicjanci zapragnęli ich postraszyć.
Czeczot rozpoznaje wśród aresztowanych sąsiada z klatki schodowej, Andrzeja Kowalskiego. Sąsiad daje mu swój szalik. Czeczot okręca nim bose stopy. W obozie pracy dla więźniów w Jastrzębiu-Szerokiej aresztowanych wita szpaler milicjantów z szarpiącymi się na smyczach psami. Między nimi artysta niezdarnie powłóczy bosymi stopami związanymi szalikiem. Więźniów zapędzają do lodowatych cel w barakach. Z zimna obcy mężczyźni tulą się do siebie jak kurczęta. Nad ranem budzi ich nadawane przez głośniki przemówienie generała Jaruzelskiego.
W Warszawie ktoś przed północą dobija się do mieszkania Krzysztofa Śliwińskiego na Litewskiej. Po chwili zaczyna się rąbanie drzwi. Pewien, że to napad, Śliwiński wyskakuje drugim, kuchennym wyjściem, wbiega na górę. Chowa się w mieszkaniu sąsiadki. Zomowcy wyłamują drzwi do jego mieszkania, wpuszczają do środka gaz. Wpadają - ale tam są tylko oszołomiona, pokaleczona matka Śliwińskiego i jego siostra. Zomowcy rozbiegają się po piętrach. Śliwiński wraca do mieszkania i szykuje się do więzienia: zakłada białą koszulę, krawat, pakuje zapas papierosów. Zomowcy wracają. Dowożą go na komendę na Wilczej jako pierwszego internowanego w Śródmieściu.
Jacka Kuronia aresztują w gdańskim Novotelu. Po drodze milicjant pyta: - Panie Kuroń, czy to było warto?
- Trzy lata temu przyjechaliście w Gdańsku po mnie w cztery fiaty. A dziś, widzi pan sam, ile czołgów i wojska musieliście wyprowadzić na ulice żeby mnie wziąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz