wtorek, 31 grudnia 2013

31 grudnia
Życzmy sobie by ten nadchodzący Nowy Rok 2014 był jeszcze lepszy niż ten kończący się 2013 rok...kończy się bowiem rok 2013 niewesoło...kultura polska poniosła bowiem 2 wielkie straty....do swojej ukochanej żony Barbary dołączył na tamtym świecie jeden z najwybitniejszych kompozytorów polskich XX wieku - Wojciech Kilar


"Orawa", "Krzesany" to jego najwybitniejsze utwory, natomiast w szerszej świadomości zapisał się także jako twórca znakomitej muzyki filmowej...walce z "Ziemi Obiecanej", "Trędowatej", polonez z "Pana Tadeusza" czy temat z filmu "Sami Swoi" to także jego dzieła.

Dziś natomiast zmarł jeden z najlepszych dziennikarzy telewizyjnych ostatnich lat Andrzej Turski. Obdarzony znakomitym, charakterystycznym głosem prowadzący telewizyjną "Panoramę", współtwórca "Teleexpresu" i twórca programu "Siedem dni świat".

 
Będzie ich bardzo brakować...RIP

poniedziałek, 23 grudnia 2013

23 grudnia
I tradycyjnie jak co tydzień nowy post okołohistoryczny...
99 lat temu...już trwała wojna zwana Wielką ( a potem pierwszą światową)...nawet w tym strasznym czasie ludzie walczący po przeciwnych stronach frontu potrafili być dla siebie choć na krótko ludźmi...http://dzieje.pl/aktualnosci/rozejm-bozonarodzeniowy-swiateczne-pojednanie-zolnierzy-w-1914-r


W  muzyce  mamy jeden ale za to znakomity utwór poświęcony tym wydarzeniom... Paul McCartney i jego "Pipes of Peace"


23 grudnia

Z okazji nadchodzących Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim bliższym i dalszym znajomym radości z Jego narodzin, zdrowia, spokoju, ciepła płynącego z obecności najbliższych, nabrania dystansu do otaczającej rzeczywistości i problemów, a ponadto rzecz jasna smacznej rybki oraz wymarzonych prezentów pod choinką. Jako dodatek jedna z najbardziej wzruszających piosenek związanych z tymi świętami...


środa, 18 grudnia 2013

18 grudnia
Dwa lata temu zmarł jeden z najwybitniejszych polityków i dramaturgów XX wieku


Dla Czechów Vaclav Havel był kimś takim jak dla Polaków Lech Wałęsa...symbol oporu przeciwko rządom komunistycznym, kilkakrotnie aresztowany, na fali hurraoptymizmu wybrany w 1989 r.  na  prezydenta Czechosłowacji. To za jego rządów państwo to przestało istnieć, dzieląc się bezkrwawo na Czechy i Słowację (od 1 stycznia 1993 r.). Ceniony na świecie tak jako polityk jak i dramatopisarz, w swoim kraju spotykał się z krytyką; szczególnie wytykano mu jego drugie małżeństwo (rok po śmierci pierwszej żony Olgi z którą przeżył 32 lata ożenił się z młodszą o 17 lat aktorką). Zmarł po długiej i ciężkiej chorobie... Msza pogrzebowa odbyła się w katedrze świętego Wita, a celebrowana była przez arcybiskupa Pragi Dominika Dukę oraz wieloletniego przyjaciela Havla, biskupa Václava Malego. Na cześć byłego prezydenta oddano salwę z 21 dział.

 

Gdy wynoszono trumnę z katedry św. Wita wielu ludzi dzwoniło kluczami, tak jak 22 lata wcześniej , w 1989 r, kiedy dźwięk dzwoniących kluczy brzmiący jak sygnał do odejścia dla komunistycznych władz Czechosłowacji mieszał się z okrzykami "Havel na hrad"...


piątek, 13 grudnia 2013

13 grudnia

32 lata temu WRON-a rozwinęła swoje skrzydła nad Polską...



Stan wojenny to jedno z najważniejszych a zarazem budzących największe kontrowersje wydarzeń w historii XX-wiecznej Polski. Do dziś trwają wśród historyków spory o to czym był...czy było to samowolne działanie gen. Jaruzelskiego i kierownictwa PZPR mające na celu stłumienie "Solidarności", czy jak chcą niektórzy (m.in sam gen. Jaruzelski) było to mniejsze zło, które zapobiegło powtórce  z Października '56...tego węgierskiego, nie polskiego. W czasie trwania stanu wojennego jak ustalił w 2006 r. IPN zginęło 56 osób, zarówno podczas tłumienia strajków i demonstracji (vide: kopalnia "Wujek") jak i "pobite przez nieznanych sprawców" (określenia pojawiające się w ówczesnej prasie rządowej).  W filmach stan wojenny pojawiał się zarówno w tonie tragicznym ("Śmierć jak kromka chleba"), smutno-śmiesznym ("Zawrócony"), jak i komediowym ("Rozmowy kontrolowane"). O tym jak wyglądały pierwsze godziny stanu wojennego pisze w swoim świetnym felietonie Włodzimierz Kalicki.



13 XII 1981
Prosimy z nami
W wielkiej sali Stoczni Gdańskiej kończą się obrady Komisji Krajowej "Solidarności". Jest pół godziny po północy. Jako ostatni zabiera głos Henryk Wujec: - Według informacji kolegów z prasy telefony i teleksy są odcięte od Gdańska.
- Dobrze. Życzę państwu w związku z tym dobrej nocy - prowadzący obrady wiceszef Komisji Krajowej Mirosław Krupiński jest zmęczony dwu- dniowym maratonem obrad i szybko kończy posiedzenie.
Wszyscy na sali są zmęczeni. Autobusy rozwożą ponad 150 najważniejszych działaczy "Solidarności" do hoteli. W Warszawie szef MSW gen. Kiszczak dostaje wiadomość: "Wszyscy wyszli". Wojsko i milicja rozpoczynają operację "W". Do hoteli wkraczają ekipy złożone z funkcjonariuszy SB i przywiezionych spoza Trójmiasta milicjantów. Po kolei aresztują działaczy. Powód: stan wojenny, internowanie.
Helena Łuczywo, szefowa Agencji Informacyjnej "Solidarności" AS, i jej mąż Witold, szef poligrafii Regionu Mazowsze, po jedenastej wieczorem wychodzą z warszawskiego kina Luna. Oglądali "Dreszcze" Wojciecha Marczewskiego. Spacerkiem idą na Mokotowską, do siedziby Regionu Mazowsze "Solidarności". Gdy okazuje się, że faksy i telefony są wyłączone, Helena Łuczywo decyduje natychmiast: uciekamy! Kilkunastu pracujących tam jeszcze młodych ludzi słucha nawoływań do ucieczki jak bajki o żelaznym wilku. Na parterze rozlega się huk. To zomowcy rąbią drzwi wejściowe. Helena i Witold Łuczywo wybiegają tylnymi drzwiami. Mają szczęście - tu, na Natolińskiej, ZOMO dopiero wysiada z ciężarówek. Biegną do furtki w ogrodzeniu. Ale przy niej ktoś stoi.
- Ubek - mówi Helena. Witold podchodzi do furtki i pyta grzecznie:
- Przepraszam, czy pan jest z UB?
- A skądże, jestem dozorcą, tu, z sąsiedztwa.
Dozorca zabiera ich do mieszkania, gasi światło. ZOMO wyprowadza dwudziestkę pracowników regionu. Dookoła budynku krąży patrol. Oboje szczęśliwie jednak uciekają. W nocy, u znajomych, Witold Łuczywo pożycza maszynkę i goli brodę.
Znany działacz KOR-u Bogdan Borusewicz jedzie z Sopotu do klubu Bursztynek Powszechnej Spółdzielni Spożywców "Społem" w Gdyni. Zwołał tam zebranie opozycyjnej wobec Lecha Wałęsy grupy działaczy "Solidarności". Krótko przed 23 zaprzyjaźniony z Borusewiczem szef tamtejszej "Solidarności", były milicjant, wywołuje go na stronę. Opowiada, czego dowiedział się od kolegów z MO. Tej nocy wprowadzony będzie stan wyjątkowy, od paru dni paliwo dostarczane jest w Gdyni tylko na jedną, wybraną stację benzynową, która ma obsługiwać wyłącznie milicję i pogotowie ratunkowe. Borusewicz kończy zebranie o 23. Jego kolega Krzysztof Dowgiałło zabiera go samochodem do Sopotu. Czteropiętrowy blok, w którym mieszka Borusewicz, stoi w niedużej dolince, tuż pod lasem. Parę bloków dalej widać milicyjną nyskę. Zaniepokojony Borusewicz wysiada, obserwuje swój blok. Brnąc w głębokim śniegu, dostrzega przez okna oświetlonej klatki schodowej, że z jego mieszkania na czwartym piętrze wychodzi nieznany mężczyzna. Uciekać? Postanawia sprawdzić, co się stało. Na korytarzu dwie sąsiadki z pierwszego piętra opowiadają, że przed chwilą po korytarzach biegał jakiś esbek z pistoletem w ręku i krzyczał, żeby gapie zamykali drzwi, bo jest wojna. Sąsiadki wciągają Borusewicza do swojego mieszkania. Zostawia u nich torbę z książkami i próbuje wyśliznąć się z domu. Ale przy wejściu stoją już tajniacy. Otwiera okno i schodzi po piorunochronie. Sekundę później słyszy czyjeś kroki na śniegu. Nie zastanawia się. Skacze w zaspę i pędzi do pobliskiego lasu. Za nim gna kilku esbeków. Borusewicz wpada w głąb lasu. Strzelają do niego bez ostrzeżenia. W lesie gubi pogoń. Zatacza koło, wraca do miasta, ukrywa się w mieszkaniu matki kolegi. Po półgodzinie w tym rejonie jest aż gęsto od patroli. Esbecy wytropili po śladach na śniegu, że się tu przedostał, ale nie są w stanie przeszukać całej dzielnicy. Borusewicz wysyła dwie mieszkające u gospodyni studentki do swej znajomej i do brata. Mają przekazać kartki z adresami ludzi, których trzeba przestrzec. Brat raniutko pędzi pod wskazany adres. Za późno. Lecha Kaczyńskiego internowali tuż po północy.
Wieczorem 12 grudnia w warszawskim mieszkaniu Kingi Dunin i jej męża Sergiusza Kowalskiego nagły huk podrywa domowników. Przez rozwalone drzwi wpadają tajniacy i milicjant. Aresztują Kowalskiego. Już chcą wychodzić, gdy pod drzwi podbiegają jacyś cywile. Odsiecz dla aresztowanego? Nie. To druga ekipa, po Kingę Dunin, która do Warszawy sprowadziła się niedawno z Łodzi i znalazła się na innej liście do internowania. Esbecy zauważają paczkę z bibułą. Zabierają ją. Ale nie mają pojęcia, co zrobić z paromiesięcznym Stasiem. Kinga Dunin prosi, by zawieźli go do jej kuzynki. Esbecy są dość uprzejmi, biorą dziecko w koszu od wózka i jadą tam. Ale kuzynka, czując, że dzieje się coś niedobrego, gasi światło i udaje, że jej nie ma. Esbecy odwożą Stasia do domu dziecka na Nowogrodzkiej.
W Katowicach, o 2 w nocy, rysownika i satyryka Andrzeja Czeczota budzi dzwonek do drzwi. Jakiś mężczyzna mówi, że przyniósł depeszę. Czeczot od razu wie, że przyszli po niego. Dostarczanie telegramów do domów od dawna już przekracza możliwości realnego socjalizmu.
Nie otwiera drzwi. Łapie za pistolet gazowy. Dostał go kilka dni temu w prezencie od zaprzyjaźnionego zespołu muzycznego Dwa Plus Jeden. Oczywiście nie ma zezwolenia na broń. Dwóch cywilów z SB i milicjant sprawnie wyłamują drzwi. Żona artysty pierwszego tajniaka wali na odlew w twarz. Czeczot uświadamia sobie, że jeśli złapią go z bronią, choćby i gazową, to katastrofa. Artysta łapie koszulę, w biegu owija rewolwer i rzuca zawiniątko w kąt. Ucieka dalej. Tajniacy obezwładniają go. Jeden z nich zamierza się łomem.
- Jakbym nie miał rozkazu, to już byś tu leżał z rozwalonym łbem! - syczy.
Nie pozwalają mu wziąć butów ani skarpetek. Boso, tylko w spodniach i koszuli, wyprowadzają na 18-stopniowy mróz. Milicyjną "suką" jadą na komendę miejską MO. Czekają w samochodzie: pół godziny, godzinę.
Czeczot pyta milicjanta siedzącego obok kierowcy: - Co wy tutaj Amerykę Południową robicie?
- Jakby tu była Ameryka Południowa, to już byś nie żył.
- Za co? - pyta artysta.
- Że żyjesz.
Wreszcie wpychają go do więziennej karetki. Poszturchiwania, przekleństwa. W środku tłok. Czeczot z dławiącym napięciem czeka, gdzie ciężarówka skręci. Jeśli w lewo, na glinianki, to znaczy, że wszystkich rozstrzelają. Skręcają w prawo, na Mikołów. Po drodze milicjanci stają w lesie, wysiadają. Chwila grozy - więźniowie są pewni, że zaraz rozpocznie się egzekucja. A to tylko milicjanci zapragnęli ich postraszyć.
Czeczot rozpoznaje wśród aresztowanych sąsiada z klatki schodowej, Andrzeja Kowalskiego. Sąsiad daje mu swój szalik. Czeczot okręca nim bose stopy. W obozie pracy dla więźniów w Jastrzębiu-Szerokiej aresztowanych wita szpaler milicjantów z szarpiącymi się na smyczach psami. Między nimi artysta niezdarnie powłóczy bosymi stopami związanymi szalikiem. Więźniów zapędzają do lodowatych cel w barakach. Z zimna obcy mężczyźni tulą się do siebie jak kurczęta. Nad ranem budzi ich nadawane przez głośniki przemówienie generała Jaruzelskiego.
W Warszawie ktoś przed północą dobija się do mieszkania Krzysztofa Śliwińskiego na Litewskiej. Po chwili zaczyna się rąbanie drzwi. Pewien, że to napad, Śliwiński wyskakuje drugim, kuchennym wyjściem, wbiega na górę. Chowa się w mieszkaniu sąsiadki. Zomowcy wyłamują drzwi do jego mieszkania, wpuszczają do środka gaz. Wpadają - ale tam są tylko oszołomiona, pokaleczona matka Śliwińskiego i jego siostra. Zomowcy rozbiegają się po piętrach. Śliwiński wraca do mieszkania i szykuje się do więzienia: zakłada białą koszulę, krawat, pakuje zapas papierosów. Zomowcy wracają. Dowożą go na komendę na Wilczej jako pierwszego internowanego w Śródmieściu.
Jacka Kuronia aresztują w gdańskim Novotelu. Po drodze milicjant pyta: - Panie Kuroń, czy to było warto?
- Trzy lata temu przyjechaliście w Gdańsku po mnie w cztery fiaty. A dziś, widzi pan sam, ile czołgów i wojska musieliście wyprowadzić na ulice żeby mnie wziąć.

piątek, 6 grudnia 2013

6 grudnia
Wczoraj wieczorem zmarł Nelson Mandela - jedna z najważniejszych postaci XX wieku. Jego walka z systemem segregacji rasowej w Afryce Poludniowej - apartheidem którą przypłacił w 1964 r. wyrokiem dożywotniego więzienia (wyszedł po 27 latach) stała się symbolem walki o prawa człowieka w naszym stuleciu

Dla czarnoskórych mieszkańców RPA stał się kimś takim jak Lech Wałęsa dla Polaków. zresztą ich losy po upadku systemów które ich prześladowały potoczyły się w niektórych aspektach podobnie. Wybór na urząd prezydenta, kontrowersje dotyczące osób z jego najbliższego otoczenia...cały czas pozostawał jednak SYMBOLEM...Poniżej - poświęcony jego działalności artykuł z magazynu
"Ale historia" (dodatek do "Gazety Wyborczej")

Terrorysta Mandela

Walcząc z rasistowskim rządem białych, Afrykański Kongres Narodowy, partia Nelsona Mandeli, wziął się do podkładania bomb i stawiania na polnych drogach min przeciwpiechotnych. Ale mordowanie cywilów bardziej zaszkodziło, niż pomogło w upadku apartheidu
19 osób zginęło, ponad 130 odniosło rany w wybuchu samochodu pułapki w stolicy Republiki Południowej Afryki - Pretorii. Szkło i metal z witryn sklepowych wystrzeliły w powietrze. Ponad miejscem eksplozji unosi się ogromna chmura dymu. Na ziemi widać rozrzucone ciała i gruz - donosiła BBC 20 maja 1983 r.

Od zamachu na Church Street...

Bomba umieszczona w alfie romeo eksplodowała w popołudniowym szczycie na centralnej Church Street, przed siedzibą dowództwa sił powietrznych. Rząd z miejsca oskarżył o zamach zdelegalizowany Afrykański Kongres Narodowy (ANC), największą organizację walczącą o prawa czarnej ludności. Cztery dni później południowoafrykańskie lotnictwo dokonało odwetowych nalotów na bazy ANC w Mozambiku. I wtedy Kongres przyznał się do zorganizowania zamachu na Church Street.

Zeznania złożone ponad dekadę później przed utworzoną w 1995 r. z inicjatywy prezydenta Nelsona Mandeli Komisją Prawdy i Pojednania pozwoliły ustalić, że plan ataku zatwierdził ówczesny szef ANC Oliver Tambo - człowiek, z którym Mandela 30 lat wcześniej założył pierwszą kancelarię prawną prowadzoną przez czarnych. Sam zaś zamach miał być odwetem za zabicie przez siły bezpieczeństwa 42 sympatyków ANC w Lesoto oraz zabójstwo żony jednego z liderów tej partii w Mozambiku.

Sprawcy bronili się, mówiąc, że atakowali cel wojskowy, że zginęli członkowie personelu sił powietrznych. Jednak - jak argumentowały rodziny zabitych - telefonistki i sekretarki trudno uznać za cel militarny, a wśród ofiar byli także czarni...

Ostatecznie Komisja Prawdy i Pojednania amnestionowała autorów zamachu, którzy uprzednio przyznali się do winy.

...po minowanie dróg

W latach 80. członkowie ANC podłożyli jeszcze wiele bomb o niewielkiej sile rażenia (liczba zabitych jednorazowo nie przekraczała czterech), a w latach 1985-87 zaminowywali też wiejskie drogi w Transwalu, z których korzystali biali farmerzy. Ale ginęli przede wszystkim czarni robotnicy - zanim kampania została przerwana, w wybuchach 30 min życie straciło 125 osób.

Komisja Prawdy i Pojednania ustaliła również, że w obozach ANC znajdujących się w krajach sąsiadujących z Południową Afryką w latach 80. "rutynowo" torturowano jeńców, w tym posądzanych o szpiegostwo, i zabijano ich w pozasądowych egzekucjach.

Została tylko przemoc?

Co na to Mandela? Po zamachu na Church Street powiedział, że jest zdruzgotany liczbą ofiar tego "tragicznego wypadku". Nigdy jednak nie potępił przemocy stosowanej przez kolegów i brał za nią odpowiedzialność. Powtarzał, że wszystkie inne pokojowe metody walki o wolność zostały przez reżim zamknięte i pozostała już tylko przemoc. Kiedy w 1985 r. rząd zaoferował mu amnestię w zamian za podpisanie oświadczenia o wyrzeczeniu się przemocy, Mandela nie skorzystał z oferty.Wielu sądzi, że Mandela naprawdę był wówczas zwolennikiem pokojowych metod, ale gdyby powiedział to głośno, podzieliłby Kongres Narodowy. Swoją prawdziwą twarz pacyfisty mógł ukazać dopiero po wyjściu z więzienia, w którym południowoafrykański rząd trzymał go przez 27 lat.

Wybrani przez Boga

Terroryzm czarnych był reakcją na tworzenie coraz bardziej opresyjnego systemu przez białych rządzących Południową Afryką. Przybyli z Holandii Burowie (ich potomków zwie się Afrykanerami) zasiedlali wybrzeża Południowej Afryki od końca XVII w. Wojciech Jagielski w swej książce "Wypalanie traw" pisze o nich tak: Wierzyli, że sam Stwórca wysłał ich do Afryki jako nowy naród wybrany, nowy lud Izraela, by jako ludzie wiary panowali nad poganami, potomkami Chama, wyklętego za nieposłuszeństwo i naznaczonego ciemną skórą.

Owocem afrykanerskiego nacjonalizmu był apartheid - polityka segregacji rasowej - który narodził się w latach 70. XIX w. z poczucia zagrożenia stwarzanego przez bogatszych i silniejszych Brytyjczyków. Ci ostatni odebrali Burom Kraj Przylądkowy i zagrażali ich kulturze. Burowie przenieśli się w głąb lądu, gdzie rozwijali ideę segregacji rasowej. Wierzyli - pisze Jagielski - e taka była wola Najwyższego, który gdyby chciał inaczej, nie stworzyłby ludzi tak bardzo od siebie różnych. Mieszanie się ras uważali za sprzeciw wobec Boskiej woli, krzyżowanie gatunków, odstępstwo od naturalnego porządku rzeczy, grzech prowadzący jedynie do nieporozumień i konfliktów.

Z początku Afrykanerzy nie uważali ludności kolorowej za przeciwnika politycznego, lecz jedynie konkurenta w sferze ekonomicznej. W 1913 r. uchwalono ustawę rezerwującą większość ziemi w Południowej Afryce dla białych. Czarnym, stanowiącym 67 proc. mieszkańców, przydzielono ledwie 7 proc. areałów. Nawet skazańcy na szubienicy mają prawo do sześciu stóp ziemi, gdzie mogą spocząć ich szczątki. Tymczasem ustawa o ziemi odmawia tego prawa dzieciom, których jedyną zbrodnią jest to, że nie urodziły się białe - pisał Sol Plaatje, współzałożyciel ANC.

W 1934 r. Związek Południowej Afryki przekształcił się w niepodległe państwo, a antagonizm między Burami i Brytyjczykami osłabł. Afrykanerzy potrzebowali nowego wroga, przeciw któremu można by było konsolidować naród. Tym wrogiem stali się kolorowi, a zwłaszcza czarni, których było trzy razy więcej niż białych.

Śladem Gandhiego

Za początek polityki apartheidu (nazwa ta oznacza w języku afrikaans "osobno") uważa się rok 1948, kiedy po nieoczekiwanym zwycięstwie wyborczym Partii Narodowej powstał pierwszy rząd złożony z samych Afrykanerów.

Burscy nacjonaliści obiecywali podniesienie barier rasowych w gospodarce, co poparli właściciele kopalni i zamożni farmerzy obawiający się odpływu robotników do miast na lepiej płatne stanowiska w przemyśle przetwórczym. Obietnica ta spodobała się także białym robotnikom.


Do wzrostu poparcia dla Partii Narodowej przyczyniła się radykalizacja afrykańskich organizacji politycznych. W 1948 r. apartheid był ciągle raczej zbiorem luźno powiązanych haseł niż planową i systematyczną polityką, jaką miał się stać na przełomie lat 50. i 60. Istniała segregacja rasowa, lecz w pierwotnych założeniach rasizm był tylko "skutkiem ubocznym"; podstawowym celem tej polityki była ochrona spoistości oraz odrębności etnicznej i kulturowej Afrykanerów.

Afrykański Kongres Narodowy od swego powstania w 1912 r. nie kwestionował tego systemu, starał się jedynie stworzyć kolorowej ludności jak najlepsze warunki do życia w jego ramach.

Ta linia została zakwestionowana przez nowe pokolenie polityków, takich jak Nelson Mandela, Walter Sisulu i Oliver Tambo. To pod ich wpływem ANC po raz pierwszy zaczął żądać dla ludności kolorowej pełni praw politycznych. Wtedy jeszcze Mandela wzorował się na Mahatmie Gandhim i jego filozofii biernego oporu. Narzędziem walki politycznej były masowe mityngi, bojkot, strajk, obywatelskie nieposłuszeństwo i odmowa współpracy.

Kto może jeździć na rowerze

Pierwsze ustawy rasowe nowego rządu Partii Narodowej miały dwa cele - podkreślenie zróżnicowania społeczeństwa oraz wprowadzenie segregacji terytorialnej. W 1949 r. parlament zakazał zawierania małżeństw przedstawicieli różnych ras, a rok później przeszła ustawa o rejestracji ludności, która definiowała cztery podstawowe grupy: białych, koloredów (mieszańców), Azjatów i Afrykanów. Wprowadzono dowody osobiste z oznaczeniem, do której grupy rasowej należy posiadacz dokumentu.

Od 1950 r. rząd zaczął wyznaczać tereny zamieszkania właściwe dla poszczególnych grup rasowych, przede wszystkim w miastach.

W gruncie rzeczy apartheid kodyfikował istniejące od dawna zasady i reguły podziałów obejmujących najrozmaitsze kwestie. Zakazany był seks i małżeństwa między czarnymi i białymi. Afrykanie nie mogli chodzić do kościołów białych. Powstały osobne szpitale, sklepy, urzędy, nawet ławki w parkach i przystanki. Niektóre zakazy były absurdalne, np. białym nie wolno było jeździć na rowerze, bo został on uznany za pojazd ich niegodny. Czarni z kolei mogli jeździć ciężarówkami tylko na pace.

Bunt czarnych

Z roku na rok obostrzeń przybywało. W 1951 r. wprowadzona została ustawa pozwalająca na nadawanie autonomii terytoriom plemiennym - bantustanom - a potem na przesiedlanie do nich mieszkańców miast. Prawo stałego zamieszkiwania w miastach dostali tylko Afrykanie tam urodzeni, zamieszkujący od 15 lat lub pracujący u jednego pracodawcy od 10 lat.

W 1956 r. ANC ogłosił kartę swobód, w której zawarł żądania równości wobec prawa, wolnych wyborów, swobody przemieszczania się i gromadzenia, wolności słowa i prasy, a także reformy rolnej oraz nacjonalizacji bogactw naturalnych i banków.

Pod pretekstem walki z komunizmem rząd coraz silniej uderzał w opozycję. W grudniu 1956 r. władze aresztowały i oskarżyły o zdradę stanu 156 działaczy ANC i związków zawodowych - działalności tych ostatnich parę lat wcześniej zakazały. W ANC nastąpił rozłam, a część najbardziej radykalnych działaczy założyła w 1959 r. Kongres Panafrykański (PAC) głoszący hasło "Afryka dla Afrykanów". Obie partie protestowały przeciwko wprowadzeniu dowodów osobistych i żądały uchwalenia płac minimalnych.
Odebranie Afrykanom prawa wyboru deputowanych do parlamentu wywołało masowe protesty - 21 marca 1960 r. podczas demonstracji w Sharpeville, na południe od Johannesburga, policja otworzyła ogień, zabijając 69 osób i raniąc 180. Jak się okazało, był to moment przełomowy - tydzień później w Orlando Mandela w obecności dziennikarzy demonstracyjnie spalił swój dowód osobisty, inni przywódcy zrobili to samo. Władze zdelegalizowały i ANC, i PAC, Mandela trafił do więzienia, a kiedy po kilku miesiącach został zwolniony, rozpoczął objazd kraju.

Przemieszczając się z miejsca na miejsce, udawał zwykłego robotnika i przyjmował różne tożsamości. Dojrzewał w nim pomysł zmiany dotychczasowej nieskutecznej taktyki i powołania uzbrojonych oddziałów. Chciał pokazać światu, że istnieje silny ruch oporu przeciwko apartheidowi. W grudniu 1961 r. stanął na czele bojówki o nazwie Umkhonto we Sizwe, czyli Włócznia Narodu. Miała ona dokonywać aktów sabotażu i podkładać bomby w instytucjach związanych z reżimem białych.

Więzień numer 466/64

Masakra w Sharpeville wywołała falę oburzenia i protestów na całym świecie i w rezultacie Pretoria opuściła Brytyjską Wspólnotę Narodów. W 1966 r. ONZ uznał apartheid za zbrodnię przeciwko ludzkości, ale nikt jeszcze nie zdecydował się na wprowadzenie sankcji - RPA była zbyt ważnym partnerem gospodarczym i politycznym, także dla nowo powstałych państw afrykańskich. Sytuacja ta zmieniła się dopiero w połowie lat 70.

W 1962 r. Mandela udał się w podróż po państwach afrykańskich, odwiedził też Londyn. W drodze powrotnej spotkał się z przyszłymi bojownikami Włóczni Narodu, którzy jechali do Addis Abeby na szkolenie wojskowe. Po powrocie został aresztowany za nielegalny wyjazd z kraju i nawoływanie do strajków. Dostał pięć lat.

Kiedy siedział więzieniu, policja zrobiła nalot na siedzibę ANC, gdzie znaleziono zapiski Mandeli na temat wojny partyzanckiej. W 1963 r. kolejny raz stanął przed sądem, razem z innymi działaczami. Podczas procesu bronił się sam i podkreślał, że czarna ludność Południowej Afryki nie brała udziału w rządzeniu państwem, choć stanowiła większość. Argumentował, że skoro rząd RPA stosuje przemoc, to czarni mieli prawo do stosowania przemocy w ramach samoobrony.

Z wyrokiem dożywocia zamknięty został na wyspie Robben, w południowoafrykańskim Alcatraz. Dostał numer 466/64 - pierwsze trzy cyfry oznaczały numer więźnia, dwie ostatnie rok, w którym zaczął odbywanie kary. Miał prawo do jednej wizyty i jednego listu co pół roku.

Podczas odsiadki Mandela podjął studia korespondencyjne i w ten sposób ukończył prawo na Uniwersytecie Londyńskim. Z czasem jego wpływ na więźniów, którzy trafiali na Robben Island za walkę z apartheidem, stawał się tak wielki, że w 1982 r. władze postanowiły przenieść go do innego zakładu karnego - Pollsmoor.

Uwolnić Nelsona Mandelę

Pierwsze oznaki kryzysu apartheidu pojawiły się na przełomie lat 60. i 70. Paradoksalnie jedną z jego przyczyn był sukces gospodarczy RPA - rosło zapotrzebowanie na wykwalifikowaną siłę roboczą, którego biali nie byli w stanie sami zaspokoić.

Pod naciskiem przedsiębiorców rząd zaczął w ograniczonym wymiarze dopuszczać ludność kolorową do niektórych zawodów wymagających wyższych kwalifikacji, odradzał się też ruch związkowy. Tymczasem bezrobocie wśród słabo wykształconych Afrykanów rosło, pojawiły się pierwsze symptomy kryzysu gospodarczego.

W połowie lat 70. gospodarka RPA zaczęła się sypać w dużej mierze za sprawą międzynarodowych sankcji wprowadzonych jako wyraz potępienia dla rasistowskich rządów. Jednak źródła niewydolności tkwiły też w samym systemie: zaniżanie płac czarnych (w przemyśle przetwórczym zarabiali sześć razy mniej niż biali, a w górnictwie aż 21 razy mniej) powodowało małą chłonność rynku wewnętrznego i nieopłacalność modernizacji.

Rządowi brakowało pieniędzy na zwalczanie kryzysu, bo budżet mocno obciążały wydatki na działania wojenne prowadzone przez RPA, zwłaszcza na pograniczu Namibii i Angoli.

Coraz gorsze warunki życia doprowadziły w 1976 r. do wybuchu kolejnej fali protestów, a bezpośrednim powodem była decyzja władz szkolnych, by uczynić afrikaans obowiązkowym językiem w szkole i na egzaminach. W czasie demonstracji 16 czerwca policja znów otworzyła ogień, zabijając kilka osób, w tym nieletniego ucznia. Zamieszki rozlały się na -cały kraj, do lutego 1977 r. zginęło 575 osób.

Jedną z ofiar był przywódca studencki Steven Biko, zwolennik walki zbrojnej o wyzwolenie czarnoskórej większości, który zmarł w Soweto w wyniku tortur. Te wypadki wyznaczają początek upadku apartheidu.

Sytuacja międzynarodowa zmieniała się na gorsze dla Pretorii - rozpadł się system państw buforowych (Rodezja i kolonie portugalskie), sąsiednie państwa jedno po drugim uzyskiwały niepodległość i zaczynały wspierać ANC. Grupy bojowników przenikały do RPA, organizując akcje sabotażowe; w 1982 r. doszło nawet do zaatakowania elektrowni atomowej w Koebergu.
Tymczasem zwielokrotnione przez afrykanerską propagandę doniesienia o zabijaniu cywilów stały się wodą na młyn nie tylko rządu w Pretorii - w 1987 r. brytyjska premier Margaret Thatcher orzekła, że ANC jest typowo terrorystyczną organizacją, a każdy, kto myśli, że Mandela będzie rządził, buja w obłokach.

Jednak miliony Brytyjczyków nie podzielało tej opinii. 11 czerwca 1988 r. - w 70. urodziny uwięzionego przywódcy - na londyńskim stadionie Wembley odbył się koncert "Uwolnić Nelsona Mandelę", z udziałem takich gwiazd jak Sting, Stevie Wonder czy Peter Gabriel. Transmitowane do 67 krajów wydarzenie oglądało 600 mln telewidzów.

Kruszenie apartheidu

Z roku na rok międzynarodowe sankcje okazywały się coraz bardziej dotkliwe dla Pretorii, a rosnąca destabilizacja regionu sprawiała, że wiele firm uciekało z południa Afryki. Nawet za rządów Ronalda Reagana, prezydenta przeciwnego zbyt daleko idącym sankcjom wobec Południowej Afryki, Kongres USA w 1986 r. przeforsował ustawę zakazującą nowych inwestycji w RPA, udzielania pożyczek rządowi, eksportu nowoczesnych technologii i ropy naftowej, a wreszcie importu surowców.

Wszystko to sprawiło, że apartheid kruszał. Do 1986 r. Pretoria odwołała zakaz tworzenia wielorasowych partii politycznych, zawierania mieszanych małżeństw i odbywanie stosunków seksualnych. Zniosła także wszelkie bariery ograniczające dostęp Afrykanów do zawodów wymagających wyższych kwalifikacji i zalegalizowała związki zawodowe. Zaczęto również likwidować niektóre przejawy "małego apartheidu", jak segregacja w komunikacji miejskiej, na kolei i w części hoteli.

W listopadzie 1985 r. doszło do pierwszego nieformalnego spotkania Mandeli z południowoafrykańskimi władzami - w szpitalu, do którego trafił na operację prostaty. W 1986 r. wybuchło następne powstanie antyrządowe - władze wprowadziły stan wyjątkowy, a świat nałożył kolejne sankcje. Mandela pisze z więzienia list do prezydenta Pietera W. Bothy, proponując dialog w sprawie przyszłości kraju. W lipcu 1989 r. pod wpływem międzynarodowych nacisków, rebelii w czarnych miastach i kryzysu gospodarczego Botha po raz pierwszy postanowił porozmawiać z Mandelą.

Trzy miesiące później, po rezygnacji Bothy, który doznał wylewu, urząd prezydenta objął Frederik de Klerk i w grudniu odwiedził Mandelę w więzieniu. Wkrótce potem ogłosił koniec polityki apartheidu i 11 lutego 1990 r. uwolnił przywódcę czarnych.

W czerwcu tamtego roku rząd zniósł ustawę o rejestracji ludności stanowiącą fundament całego systemu, a dwa lata później w referendum politykę de Klerka poparło 69 proc. białych mieszkańców Południowej Afryki. Opór wobec niej był wciąż silny - milicje burskich nacjonalistów dokonywały kolejnych zamachów, ale koła historii nie dało się już zatrzymać.

Po wyborach w 1994 r. Mandela został prezydentem, ale dopiero 14 lat później USA wykreślą jego nazwisko i innych liderów rządzącego Afrykańskiego Kongresu Narodowego z listy poszukiwanych terrorystów.

niedziela, 1 grudnia 2013

1 grudnia
43 lata temu rozpoczęła się złota era polskiej piłki nożnej. Nie wygraliśmy w tym dniu żadnego meczu, żaden z naszych gwiazdorów nie zadebiutował wówczas w reprezentacji. Natomiast jej stery przejęła..."Sarenka"

Taki bowiem pseudonim boiskowy nosił Kazimierz Górski, najwybitniejszy trener w historii polskiej piłki nożnej http://pl.wikipedia.org/wiki/Kazimierz_G%C3%B3rski . Zasady jeśli chodzi o mecz miał bardzo proste:"...Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika...", "...Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe...", "...Im dłużej my przy piłce, tym krócej oni.." http://pl.wikiquote.org/wiki/Kazimierz_G%C3%B3rski .  To dzięki jego geniuszowi (bo owszem gwiazdy gwiazdami ale dobrać ich charakterologicznie, poustawiać na boisku i poza nim to zadanie trenera) mogliśmy się cieszyć z sukcesów o których dzisiaj możemy tylko pomarzyć...

olimpijskie złoto w 1972 r.
http://sport.tvp.pl/7699739/bialoczerwone-jedenastki-polska-wegry-21

"zwycięski remis " na Wembley z 17 października 1973


który pozwolił nam pojechać na mistrzostwa świata w 1974r.; powróciliśmy z nich z brązowym medalem dzięki naszemu jedynemu w historii zwycięstwu z Brazylią !
http://euro2012.tvp.pl/7519749/bialoczerwone-jedenastki-polska-brazylia-10 


 olimpijskie srebro w 1976 r.
http://londyn2012.tvp.pl/7711500/zlote-momety

O ówczesnym poziomie polskiej piłki nożnej, jej pozycji na świecie ale także i o ambicjach naszych rządzących i społeczeństwa niech świadczy fakt że owo srebro wówczas potraktowane zostało jako...porażka. Fakt ten oraz nienajlepsza atmosfera wokół kadry stały się przyczynami rezygnacji Kazimierza Górskiego z jej prowadzenia...daj nam Boże dzisiaj takie "porażki"...