czwartek, 10 października 2013

Dziś w wieku 88 lat zmarł  Edmund Niziurski. Był jednym z najpopularniejszych autorów powieści dla dzieci i młodzieży. Stworzył m.in "Księgę Urwisów", "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" (gdzie pojawiły się postacie dżentelmena-włamywacza Wieńczysława Nieszczególnego, bandyty Alberta Flasza i jego podwładnych Chryzostoma Cherlawego, Teofila Bosmana, Bogumiła Kadryla, prywatnego detektywa Hipolita Kwasa, muzyka Cezarego Cedura), oraz wpisany na Listę Honorową IBBY (Międzynarodowa Izba ds. Książek dla Młodych) "Sposób na Alcybiadesa". Z tej ostatniej powieści pochodzi poniższy znakomity cytat. Gwoli wprowadzenia: uczniowie liceum im. Lindego poszukują usilnie sposobów na gogów (nauczycieli), dzięki którym nie trzeba było by się uczyć, a mieć dobre oceny. Niestety starsi koledzy których opracowanie sposobów kosztowało nawet powtarzanie klasy żądali zawrotnych jak na możliwości naszych bohaterów pieniędzy. Koniec końców kupują najtańszy ze sposobów - Sposób na Alcybiadesa, miłego, niegroźnego historyka, prof. Tymoteusza Misiaka. Sprzedający im sposób przedstawiciel szkolnej "elity" Juliusz Lepki zw. Szekspirem uświadamia ich ponadto iż istnieje kilka wariantów każdej spony oraz że nie wszystkim szukającym sposobów zależy na pozytywnych ocenach.



"...- Więc są różne warianty? - tego nie przewidzieliśmy.
- Oczywiście. Jest „Sposób na Alcybiadesa typu P”, czyli Pe - SPONAA, następnie dysponujemy De - SPONĄ, Em - SPONĄ oraz SPONĄ specjalną, czyli wariantem NUPUM.
Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani.
- Może najpierw wyjaśnisz nam, na czym polegają te warianty - zaproponowałem.
- Wariant Pe - SPONAA jest to „Sposób na piątki”, Em - SPONAA jest „Sposobem na przeciętność”, bardzo popularny i wygodny.
- Na przeciętność? Nie bardzo rozumiemy.
- Jest to, proszę was, innymi słowy „Sposób na pływanie”. Aurea mediocritas, czyli medium.
- Takie od hipnotyzera? - bąknął Pędzel.
- Nie, od łaciny. Medium znaczy środek. Innymi słowy jest to „Sposób na uzyskiwanie wyników przeciętnych”. Wariant ten stosują przeważnie dobrzy uczniowie, którzy z pewnych powodów chcą mieć z jakiegoś przedmiotu tylko notę dostateczną, a grozi im stopień lepszy.
- Śmieszne - zauważyłem - czy istnieją takie powody?
- Istnieją - odparł Szekspir. - Na przykład kolega z mojej klasy, Tolek Kolasiński, wystrzega się jak ognia piątki z chemii, chociaż chemię ma w małym palcu, ponieważ jego ojciec, inżynier chemik, chce go kształcić na chemika, a Tolek pragnie zostać aktorem.
Z kolei dysponujemy także De - SPONĄ, to znaczy „Sposobem uzyskiwania wyników niedostatecznych”, czyli luf, czyli bomb.
- Luf?! - wykrzyknął Zasępa. - Żartujesz chyba! Komu może zależeć na dwójach?
- Owszem, są takie wypadki. Nawet dość częste. Niejaki Dendroń z klasy dziewiątej, którego starzy wyrabiają w domu zabawki odpustowe, ilekroć przynosił stopnie lepsze od dwójek, był zmuszony do wielogodzinnej produkcji tychże zabawek, ponieważ rodzice uważali, że skoro nie jest zagrożony w nauce, może pracować zarobkowo. Dopiero, gdy przynosił dwóje, dawali mu spokój. Biedak starał się więc przynosić stale jakąś bombę. A znów niejaki Kopeć z klasy siódmej starał się umyślnie przynosić dwóje, żeby zniechęcić rodziców do dalszego kształcenia go, ponieważ wolał występować jako grajek sierota w pociągach podmiejskich, gdzie świetnie zarabiał, grając na skrzypcach i na litości ludzkiej. Pamiętam, jak skarżył mi się, że przymusowe siedzenie w szkole odbiera mu życiową szanse, ponieważ, jak mówił: „Czas leci, rosnę i potem nigdy nie będę już mógł być sierotą”. Podobnie, acz z nieco innych powodów, zabiegał niegdyś o lufy Deprymowicz z klasy ósmej, który dzięki bogatej rodzinie za granicą miał już w domu wszystko, czego dusza zapragnie: skuter, jacht, psa, aparat filmowy, narty, łyżwy, w ogóle wszystko z wyjątkiem czasu, żeby korzystać z tych rozkoszy. Stosował więc rozpaczliwie SPONĘ De, żeby udowodnić, iż dalsze zabieranie mu czasu nauką szkolną nie ma sensu. Po długich i ciężkich wysiłkach dopiął swego.
Jako piękny, choć unikalny, przykład stosowania SPONY De w imię przyjaźni przytoczę wypadek Antosia Fąfały, który, gdy się dowiedział, że jego serdeczny przyjaciel Mitropek nie przejdzie do następnej klasy, sam też szybko postarał się o odpowiednią liczbę niedostatecznych, by pozostać razem z przyjacielem. W szkołach koedukacyjnych, jak mnie informują, podobne wypadki zdarzają się wśród zakochanych kolegów odmiennej płci. Sądzę, że te przykłady przekonały was dostatecznie o istnieniu zapotrzebowania także na „Sposób De”?
Spojrzeliśmy po sobie oszołomieni.
- No tak... rozumiemy, że komuś może zależeć na bombie, ale...
- Ale co?
- Czy to tak trudno oberwać bombę? Mnie się zdaje, że do tego nie trzeba żadnego sposobu.
Szekspir uśmiechnął się pobłażliwie.
- Mylisz się, ulegasz dość powszechnemu, lecz jakże mylnemu poglądowi. Złapanie lufy - zwłaszcza nie jakiejś tam przypadkowej i mało ważnej, ale takiej zasadniczej, jak to mówimy: „okresowej” - przedstawia zawsze pewne trudności. Po pierwsze, sami nauczyciele nie chcą stawiać zbyt dużo dwój i robią wszystko, żeby cię wyciągnąć, bodaj za uszy. Rzecz więc polega na tym, żeby uniemożliwić im tę żałosną czynność. Po drugie, zdobycie upragnionej lufy wymaga od amatora siły woli i samozaparcia, gdyż nieraz trzeba tu działać wbrew zdrowym skłonnościom, powiedzmy otwarcie: wbrew naturze, zwłaszcza, gdy nie jest się imbecylem, co w cytowanych przeze mnie przypadkach nie miało miejsca, gdyż pragnieniu łapania luf hołdują zazwyczaj osobnicy zdolni... Oczywiście, wy, ze zrozumiałych powodów, nie macie o tym pojęcia, ale wierzcie mi, że jest naprawdę wielką sztuką odpowiadać źle, kiedy się umie i kiedy na usta ciśnie się właściwa odpowiedź. Wymaga to opanowania, dyscypliny wewnętrznej, talentu aktorskiego, specjalnych manewrów i zagrań - jednym słowem - sposobu. A już zupełna tragedia się zaczyna, jeśli przedmiot cię interesuje i umiesz, nie wiadomo skąd. Wtedy bez sposobu w ogóle nie dasz rady. A jeśli będziesz próbował sobie radzić po partacku, bez naukowej metody, jeśli będziesz udawał nieudolnie nieuka lub idiotę, chytrzejszy gog od razu cię zdemaskuje i zamiast upragnionej bomby łapiesz kompromitację, karne zapędzenie do prac w kółku naukowym, a często nieprzyjemne zabiegi domowe.
Jeszcze gorzej wyglądasz, gdy na skutek nieudolnie stosowanej metody wywołasz mniemanie, że jesteś chory lub niedorozwinięty, lub cierpisz na zaburzenia umysłowe. Zapędzą cię wtedy do lekarza lub psychologa albo, co gorsza, odeślą do zakładu specjalnego dla niedorozwiniętych, a to, rzecz jasna, zupełnie pokrzyżuje ci plany.
Zasłużony absolwent naszej szkoły, magister Rączka, wyraził to w maksymie: „Nie umieć to pestka, ale udawać, że się nie umie, to dopiero sztuka”.
Istota rzeczy polega więc na tym, aby obrywać bomby w sposób nie rażący, nie budzący podejrzeń, pseudonaturalny i bezpieczny, kierując się naukową znajomością psychiki danego goga i ogólnymi prawidłami w tym zakresie - jednym słowem, używając patentowanego „Sposobu De”...."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz