wtorek, 29 października 2013

28 października
Wybitny polityk, mąż stanu, jeden z wielkich polskiej historii XX wieku...coraz mniej takich ludzi rozumiejących na czym naprawdę polega polityka...będzie pana brakowało Panie Tadeuszu...


niedziela, 27 października 2013

27 października
Tak się szczęśliwie złożyło iż w tym dniu przyszło na świat 4 świetnych komików. Jeden z nich niestety odszedł już z tego świata, trzej pozostali nadal żyją i możemy ich jeszcze podziwiać czasem na ekranie. Ale po kolei...
Rok 1922 - na świat przychodzi Poul Bundgaard.  Nazwisko może nic nie mówi przeciętnemu człowiekowi (choć w krajach skandynawskich był on znanym  śpiewakiem operowym - w latach 60 wziął udział w nagraniu kilkudziesięciu płyt) ale gdy zaczyna się rozmowa o serii komedii "Gang Olsena"...nie możemy wyobrazić sobie tego zgranego trio w składzie dwuosobowym - Egon, Benny (ten jego charakterystyczny krok) i ten trzeci...Kjeld ze swoją nieodłączną torbą lekarską, największy panikarz w całym zespole, będący pod pantoflem swojej żony Ywonne. Ale gdyby nie jego mieszkanie Egon nie miałby gdzie się zatrzymać, wypić Tuborga i wypalić cygara po kolejnej odsiadce, nie miałby gdzie przedstawić kolejnego, jak mawiał Benny "klawego planu". Niestety ostatni, czternasty film z serii, zatytułowany nomen omen "Ostatni skok Gangu Olsena" okazał się także ostatnim dla Poula Bundgaarda który zmarł w trakcie kręcenia zdjęć w roku 1998.


Poniżej fragment jednej z przygód Gangu Olsena (niestety w języku niemieckim). Ale jest Egon i jego klawy plan, Benny w przykrótkich spodniach i jego charakterystyczny krok oraz oczywiście Kjeld...


W tym samym roku przyszedł na świat Michel Galabru - niezapomniany Jerome Gerber, komendant posterunku żandarmerii w Saint-Tropez i główny antagonista swojego podwładnego Ludovica Cruchota. Jak oni ze sobą umieli współpracować... to trzeba zobaczyć... . Prywatnie do swej śmierci Louis de Funes był jego najbliższym przyjacielem, osobą pomagającą mu na planie w trudnych chwilach.

 Poniżej dwie znakomite sceny:
 egzamin pisany przez Cruchota i Gerbera (niestety jak zawsze cały show kradnie Louis de Funes)


marsz żałobny Chopina grany przez żandarmów (a właściwie na nich) po tym jak dotarła do nich wieść o śmierci ich komendanta. Cóż za poświęcenie...a jaki czysty dźwięk...

Rok 1939 - na świat przychodzi Dennis Moore, klient sklepu zoologicznego, minister głupich kroków...po prostu John Cleese, jeden z filarów Latającego Cyrku Monty Pythona.
Jonh Cleese: And now for something completly different
Człowiek Oto (Michael Palin): It's...










 I wreszcie rok 1952. Na świat przychodzi ten który w swoim najsłynniejszym filmie "Życie jest piękne" potrafił opowiedzieć o strasznym czasie II wojny światowej z humorem, choć był to śmiech przez łzy.Sam zagrał w tym filmie główną rolę co przyniosło mu w 1997 r. Oscara. To Roberto Benigni - znakomity włoski komik, ale także aktor i reżyser. Wystąpił także w filmach "Kawa i papierosy" Jima Jarmuscha, "Pinokio" (reżyser i rola tytułowa - niestety dostał za nią Złotą Malinę), "Asterix i Obelix kontra Cezar" (jako Dwulicus, znakomicie zdubbingowany przez Artura Barcisia).
Poniżej znakomita scena z filmu "Życie jest piękne" w której tytułowy bohater tłumaczy swojemu synowi jak przetrwać w obozie koncentracyjnym. Smutne i śmieszne zarazem...





czwartek, 10 października 2013

Dziś w wieku 88 lat zmarł  Edmund Niziurski. Był jednym z najpopularniejszych autorów powieści dla dzieci i młodzieży. Stworzył m.in "Księgę Urwisów", "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa" (gdzie pojawiły się postacie dżentelmena-włamywacza Wieńczysława Nieszczególnego, bandyty Alberta Flasza i jego podwładnych Chryzostoma Cherlawego, Teofila Bosmana, Bogumiła Kadryla, prywatnego detektywa Hipolita Kwasa, muzyka Cezarego Cedura), oraz wpisany na Listę Honorową IBBY (Międzynarodowa Izba ds. Książek dla Młodych) "Sposób na Alcybiadesa". Z tej ostatniej powieści pochodzi poniższy znakomity cytat. Gwoli wprowadzenia: uczniowie liceum im. Lindego poszukują usilnie sposobów na gogów (nauczycieli), dzięki którym nie trzeba było by się uczyć, a mieć dobre oceny. Niestety starsi koledzy których opracowanie sposobów kosztowało nawet powtarzanie klasy żądali zawrotnych jak na możliwości naszych bohaterów pieniędzy. Koniec końców kupują najtańszy ze sposobów - Sposób na Alcybiadesa, miłego, niegroźnego historyka, prof. Tymoteusza Misiaka. Sprzedający im sposób przedstawiciel szkolnej "elity" Juliusz Lepki zw. Szekspirem uświadamia ich ponadto iż istnieje kilka wariantów każdej spony oraz że nie wszystkim szukającym sposobów zależy na pozytywnych ocenach.



"...- Więc są różne warianty? - tego nie przewidzieliśmy.
- Oczywiście. Jest „Sposób na Alcybiadesa typu P”, czyli Pe - SPONAA, następnie dysponujemy De - SPONĄ, Em - SPONĄ oraz SPONĄ specjalną, czyli wariantem NUPUM.
Spojrzeliśmy po sobie zdezorientowani.
- Może najpierw wyjaśnisz nam, na czym polegają te warianty - zaproponowałem.
- Wariant Pe - SPONAA jest to „Sposób na piątki”, Em - SPONAA jest „Sposobem na przeciętność”, bardzo popularny i wygodny.
- Na przeciętność? Nie bardzo rozumiemy.
- Jest to, proszę was, innymi słowy „Sposób na pływanie”. Aurea mediocritas, czyli medium.
- Takie od hipnotyzera? - bąknął Pędzel.
- Nie, od łaciny. Medium znaczy środek. Innymi słowy jest to „Sposób na uzyskiwanie wyników przeciętnych”. Wariant ten stosują przeważnie dobrzy uczniowie, którzy z pewnych powodów chcą mieć z jakiegoś przedmiotu tylko notę dostateczną, a grozi im stopień lepszy.
- Śmieszne - zauważyłem - czy istnieją takie powody?
- Istnieją - odparł Szekspir. - Na przykład kolega z mojej klasy, Tolek Kolasiński, wystrzega się jak ognia piątki z chemii, chociaż chemię ma w małym palcu, ponieważ jego ojciec, inżynier chemik, chce go kształcić na chemika, a Tolek pragnie zostać aktorem.
Z kolei dysponujemy także De - SPONĄ, to znaczy „Sposobem uzyskiwania wyników niedostatecznych”, czyli luf, czyli bomb.
- Luf?! - wykrzyknął Zasępa. - Żartujesz chyba! Komu może zależeć na dwójach?
- Owszem, są takie wypadki. Nawet dość częste. Niejaki Dendroń z klasy dziewiątej, którego starzy wyrabiają w domu zabawki odpustowe, ilekroć przynosił stopnie lepsze od dwójek, był zmuszony do wielogodzinnej produkcji tychże zabawek, ponieważ rodzice uważali, że skoro nie jest zagrożony w nauce, może pracować zarobkowo. Dopiero, gdy przynosił dwóje, dawali mu spokój. Biedak starał się więc przynosić stale jakąś bombę. A znów niejaki Kopeć z klasy siódmej starał się umyślnie przynosić dwóje, żeby zniechęcić rodziców do dalszego kształcenia go, ponieważ wolał występować jako grajek sierota w pociągach podmiejskich, gdzie świetnie zarabiał, grając na skrzypcach i na litości ludzkiej. Pamiętam, jak skarżył mi się, że przymusowe siedzenie w szkole odbiera mu życiową szanse, ponieważ, jak mówił: „Czas leci, rosnę i potem nigdy nie będę już mógł być sierotą”. Podobnie, acz z nieco innych powodów, zabiegał niegdyś o lufy Deprymowicz z klasy ósmej, który dzięki bogatej rodzinie za granicą miał już w domu wszystko, czego dusza zapragnie: skuter, jacht, psa, aparat filmowy, narty, łyżwy, w ogóle wszystko z wyjątkiem czasu, żeby korzystać z tych rozkoszy. Stosował więc rozpaczliwie SPONĘ De, żeby udowodnić, iż dalsze zabieranie mu czasu nauką szkolną nie ma sensu. Po długich i ciężkich wysiłkach dopiął swego.
Jako piękny, choć unikalny, przykład stosowania SPONY De w imię przyjaźni przytoczę wypadek Antosia Fąfały, który, gdy się dowiedział, że jego serdeczny przyjaciel Mitropek nie przejdzie do następnej klasy, sam też szybko postarał się o odpowiednią liczbę niedostatecznych, by pozostać razem z przyjacielem. W szkołach koedukacyjnych, jak mnie informują, podobne wypadki zdarzają się wśród zakochanych kolegów odmiennej płci. Sądzę, że te przykłady przekonały was dostatecznie o istnieniu zapotrzebowania także na „Sposób De”?
Spojrzeliśmy po sobie oszołomieni.
- No tak... rozumiemy, że komuś może zależeć na bombie, ale...
- Ale co?
- Czy to tak trudno oberwać bombę? Mnie się zdaje, że do tego nie trzeba żadnego sposobu.
Szekspir uśmiechnął się pobłażliwie.
- Mylisz się, ulegasz dość powszechnemu, lecz jakże mylnemu poglądowi. Złapanie lufy - zwłaszcza nie jakiejś tam przypadkowej i mało ważnej, ale takiej zasadniczej, jak to mówimy: „okresowej” - przedstawia zawsze pewne trudności. Po pierwsze, sami nauczyciele nie chcą stawiać zbyt dużo dwój i robią wszystko, żeby cię wyciągnąć, bodaj za uszy. Rzecz więc polega na tym, żeby uniemożliwić im tę żałosną czynność. Po drugie, zdobycie upragnionej lufy wymaga od amatora siły woli i samozaparcia, gdyż nieraz trzeba tu działać wbrew zdrowym skłonnościom, powiedzmy otwarcie: wbrew naturze, zwłaszcza, gdy nie jest się imbecylem, co w cytowanych przeze mnie przypadkach nie miało miejsca, gdyż pragnieniu łapania luf hołdują zazwyczaj osobnicy zdolni... Oczywiście, wy, ze zrozumiałych powodów, nie macie o tym pojęcia, ale wierzcie mi, że jest naprawdę wielką sztuką odpowiadać źle, kiedy się umie i kiedy na usta ciśnie się właściwa odpowiedź. Wymaga to opanowania, dyscypliny wewnętrznej, talentu aktorskiego, specjalnych manewrów i zagrań - jednym słowem - sposobu. A już zupełna tragedia się zaczyna, jeśli przedmiot cię interesuje i umiesz, nie wiadomo skąd. Wtedy bez sposobu w ogóle nie dasz rady. A jeśli będziesz próbował sobie radzić po partacku, bez naukowej metody, jeśli będziesz udawał nieudolnie nieuka lub idiotę, chytrzejszy gog od razu cię zdemaskuje i zamiast upragnionej bomby łapiesz kompromitację, karne zapędzenie do prac w kółku naukowym, a często nieprzyjemne zabiegi domowe.
Jeszcze gorzej wyglądasz, gdy na skutek nieudolnie stosowanej metody wywołasz mniemanie, że jesteś chory lub niedorozwinięty, lub cierpisz na zaburzenia umysłowe. Zapędzą cię wtedy do lekarza lub psychologa albo, co gorsza, odeślą do zakładu specjalnego dla niedorozwiniętych, a to, rzecz jasna, zupełnie pokrzyżuje ci plany.
Zasłużony absolwent naszej szkoły, magister Rączka, wyraził to w maksymie: „Nie umieć to pestka, ale udawać, że się nie umie, to dopiero sztuka”.
Istota rzeczy polega więc na tym, aby obrywać bomby w sposób nie rażący, nie budzący podejrzeń, pseudonaturalny i bezpieczny, kierując się naukową znajomością psychiki danego goga i ogólnymi prawidłami w tym zakresie - jednym słowem, używając patentowanego „Sposobu De”...."

niedziela, 6 października 2013

6 października

40 lat temu rozpoczęła się tzw. "wojna Jom Kippur". Była to jak miało się okazać ostatnia wojna z serii wojen Izraela z koalicją państw arabskich, prowadzonych od momentu powstania państwa Izrael w maju 1948 r. W wojnie o niepodległość (1948), w wojnie sueskiej (1956) i w wojnie sześciodniowej (1967)  zwycięstwa odniósł Izrael. Po tej ostatniej, w wyniku której zdobył on syryjskie Wzgórza Golan, jordański Zachodni Brzeg i część Jerozolimy, egipski Synaj oraz Strefę Gazy, państwa arabskie dyszały żądzą odwetu. Nowi (odpowiednio od 1970 i 1971 r.) prezydenci Egiptu Anwar as Sadat http://pl.wikipedia.org/wiki/Anwar_as-Sadat oraz Syrii Hafiz al-Assad http://pl.wikipedia.org/wiki/Hafiz_al-Asad zawarli porozumienie ze Związkiem Radzieckim w sprawie dostaw nowoczesnego uzbrojenia (pociski przeciwpancerne Malutka http://pl.wikipedia.org/wiki/9M14_Malutka, pociski przeciwlotnicze Dźwina http://pl.wikipedia.org/wiki/S-75 i Kub http://pl.wikipedia.org/wiki/2K12_Kub, samobieżne działka przeciwlotnicze Szyłka http://pl.wikipedia.org/wiki/ZSU-23-4 ), a w marcu 1973 oba te kraje zawarły porozumienie o podjęciu wspólnej akcji militarnej przeciwko Izraelowi. Rozpoczęto ją 6 października 1973 r., i była ona dla niego całkowitym zaskoczeniem. Jak wyglądały pierwsze godziny tej wojny możemy przeczytać w znakomitym felietonie autorstwa Włodzimierza Kalickiego



6 X 1973
Sądny dzień

Nad ranem przed Izraelem pojawia się widmo klęski i zagłady. Syryjczycy spychają obronę izraelską na południe, już widzą ze wzgórz wody jeziora Genezaret i dachy pierwszego izraelskiego miasta - Tyberiady

Kiedy w czasie wojny sześciodniowej w 1967 roku armia izraelska zajęła syryjską górę Hermon, oprócz wojskowych najbardziej ze zdobyczy ucieszyli się izraelscy amatorzy narciarstwa. Tylko tam, na ziemiach kontrolowanych przez Izrael, na wysokości 2200 m, pojawiał się zimą śnieg. Natychmiast po wojnie zbudowano wyciąg narciarski na szczycie Hermonu. Ale Hermon to także wielka gratka dla armii. W pogodne dni widać zeń jak na dłoni rozległe syryjskie równiny rozciągające się za tak zwaną purpurową linią - linią przerwania ognia z 1967 roku, z rzadka obsadzoną obserwatorami ONZ.

Umocniona placówka na szczycie od kilku dni alarmuje dowództwo informacjami o koncentracji ogromnych ilości syryjskich czołgów i artylerii. Rankiem na posterunki obserwacyjne wychodzi jednak niewielu żołnierzy spośród 55-osobowej załogi - dziś jest Jom Kippur, Sądny Dzień, najważniejsze święto żydowskie. Większość modli się w prowizorycznej synagodze pod szczytem. O 13.45 izraelski obserwator artyleryjski o przezwisku "Bambi" krzyczy nagle: "Zdejmują siatki maskujące z dział!". W chwilę potem syryjskie ciężkie pociski wybuchają na szczycie Hermonu. Modlący się w synagodze chronią się w wielkim bunkrze. O 14.55 podrywa ich jednak alarm obserwatora - cztery helikoptery nadlatują w stronę górnej stacji wyciągu narciarskiego. Izraelczycy wybiegają z bunkrów, strzelają. Jeden śmigłowiec eksploduje, ale trzy lądują i wysypują się z nich syryjscy komandosi. Załoga na szczycie jest odcięta. Po trzech kwadransach przy życiu pozostaje tylko sześciu obrońców. Wycofują się do głównego bunkra. Syryjskich komandosów jest już ponad setka. Wypierają izraelskich żołnierzy do ostatniego pomieszczenia, wysadzają generator prądu. Jest ciemno, nie działa wentylacja, obrońców dusi dym granatów wrzucanych przez Syryjczyków. Mija godzina za godziną, a odsiecz nie nadchodzi. O 21.00 szóstka obrońców wymyka się nieznanym Syryjczykom wyjściem i przekrada między ich posterunkami. Idą w dół wzdłuż wyciągu narciarskiego, ale wpadają w zasadzkę komandosów. Ginie obserwator "Bambi", pozostali staczają się po stromym stoku i uciekają spod ognia. Biegnąc w dół zboczem Hermonu, widzą w ciemnościach błyski eksplozji na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów.

Armia syryjska zaatakowała na całej linii rozejmu.

Na południu w tym samym momencie do wielkiej ofensywy przez Kanał Sueski ruszają wojska egipskie. Izraelscy żołnierze są zaskoczeni i zszokowani, izraelska armia zupełnie nieprzygotowana do obrony. Egipcjanom i Syryjczykom udała się sztuka nie lada - wyprowadzili w pole najlepsze służby wywiadowcze świata.

Egipt i Syria włożyły wiele wysiłku, by wojenne plany i przygotowania zamaskować przed izraelskim wywiadem. Przez te parę lat od wojny sześciodniowej liczne alarmy i mobilizacje rezerw kończyły się niczym i utwierdzały izraelską armię w przekonaniu, że cokolwiek by Egipcjanie przedsięwzięli, i tak będą to strachy na Lachy.

Egipscy i syryjscy wojskowi zadanie mieli ułatwione. Po ogromnym sukcesie w wojnie sześciodniowej 1967 roku izraelskim służbom wywiadowczym, wojskowym i politykom po prostu przewróciło się w głowie. Polityczne elity i tajne służby Tel Awiwu zaczęły lekceważyć arabskie armie.

Za nową wojną na Bliskim Wschodzie stoi jeden człowiek - prezydent Egiptu Anwar as-Sadat, skromny, niepozorny następca zmarłego w 1970 roku egipskiego przywódcy Gamala Abdela Nasera. To Sadat zdecydował, że jedynie nowa wojna może zmusić Izrael do zwrotu ziem zagarniętych w czasie wojny sześciodniowej, zmontował skuteczną koalicję państw arabskich skłonnych zmierzyć się z izraelską armią. Sadat wreszcie, mimo licznych rozczarowań do polityki Kremla, doprowadził do dozbrojenia na gigantyczną skalę egipskiej armii radziecką bronią.

Anwar as-Sadat nie skrywał swych zamiarów. Nową wojnę zapowiadał w wielu w oficjalnych przemówieniach, ale Izraelczycy traktowali jego wystąpienia jako pustą retorykę, prężenie muskułów na pokaz przez bezsilnego polityka. Tel Awiw dopiero dziś rano zarządził grubo spóźnioną mobilizację.

Teraz przez linię rozejmu przetaczają się setki syryjskich czołgów i transporterów opancerzonych.

Kilkadziesiąt kilometrów za purpurową linią zaczyna się serce Izraela - ziemie najbogatsze i najgęściej zaludnione. Jeśli dotrze tam syryjska armia, może wręcz zniszczyć państwo izraelskie. Na całym froncie przed pięcioma dywizjami syryjskimi stoją zaledwie dwie brygady izraelskie. Najważniejsza jest postawa tzw. Brygady Baraka, broniącej wzgórz Golan, północnego brzegu jeziora Genezaret i doliny Jordanu. Na 60 izraelskich czołgów rusza ponad 600 syryjskich. Żołnierze obu stron walczą z ogromną determinacją. Izraelska obrona rozpada się na pojedyncze, otoczone ogniska oporu. Izraelczycy są lepiej wyszkoleni i doskonale znają teren. Kapitan Meira chowa kilkanaście czołgów swojej kompanii w zasadzkach jakby żywcem przeniesionych z kart Sienkiewicza. Do świtu jego kompania niszczy 40 czołgów syryjskich.

Inny oficer, porucznik Zvi Greengold, przezywany "Zvicka", na zapleczu zajmuje się rannymi, ale późnym popołudniem dowiaduje się, że w pobliżu lazaretu są cztery uszkodzone czołgi. Sam wynosi z nich zabitych czołgistów. Po naprawie czołgów obejmuje dowództwo i parę minut po 21.00 rusza na polowanie między syryjskie kolumny pancerne. Jego maszyny skrycie przemykają stromymi zboczami gór. W dolinach niesamowicie migocą setki "kocich oczu", malutkich podczerwonych lampek identyfikacyjnych umieszczonych przez Syryjczyków na burtach czołgów. "Zvicka" urządza zasadzki, strzela, ucieka. Jego cztery czołgi powstrzymują przez noc główne natarcie armii syryjskiej, natarcie ponad dwustu czołgów. Nad ranem Syryjczycy spychają jednak izraelską obronę na południe. Już widzą ze wzgórz wody jeziora Genezaret i dachy pierwszego izraelskiego miasta - Tyberiady.

Egipcjanie na południu także odnieśli wielkie sukcesy. O 13.45 sztab generalny w Tel Awiwie telefonuje do dowódcy obrony Kanału Sueskiego gen. Abrahama Mandlera z poleceniem, by przygotował się na jakieś niespodzianki i przysunął swe oddziały bliżej kanału. "Myślę, że tak, zwłaszcza że właśnie nas w tej chwili bombardują" - odpowiada Mandler.

Egipskie oddziały forsują o 14.15 szeroki na 180-240 metrów Kanał Sueski i otaczają rozrzucone z rzadka izraelskie umocnienia. Izraelska armia przez kilka lat usypała wzdłuż kanału wielokilometrowe, wysokie na 25 metrów wały ziemne i uznała, że będzie to przeszkoda nie do sforsowania dla egipskich czołgów. Ale Egipcjanie znaleźli na nie sposób. O zmroku przerzucają przez Kanał pompy oraz węże i wodą pod wysokim ciśnieniem sprawnie wymywają w wałach głębokie przejścia. Jest jeszcze ciemno, gdy pierwsze egipskie czołgi przeprawiają się przez kanał i wymytymi w piachu przejściami wtaczają się na półwysep Synaj.



Na zdjęciu poniżej: tak właśnie mogły wyglądać wydarzenia opisane w ostatnim zdaniu powyższego felietonu


Jednak po paru dniach w ciągu których siły egipsko-syryjskie zadały im poważne straty Izraelczycy przeszli do kontrofensywy, docierając
19 października na odległość 100 km  od Kairu. 25 października podpisano zawieszenie broni. Pomimo finalnego sukcesu Izraelczycy mieli świadomość że było to "pyrrusowe zwycięstwo"; okazało się iż są oni  nieprzygotowani na niespodziewany atak i niezdolni do jego szybkiego odparcia. Wkrótce poleciały głowy; stanowiska stracili w wyniku dymisji bądź dobrowolnej rezygnacji premier Golda Meir http://pl.wikipedia.org/wiki/Golda_Meir, minister obrony Mosze Dajan http://pl.wikipedia.org/wiki/Mosze_Dajan oraz szef Sztabu Generalnego Dawid Elazar http://pl.wikipedia.org/wiki/David_Elazar. Efektem tej wojny było rozpoczęcie procesu pokojowego na Bliskim Wschodzie , który doprowadził do podpisania 26 marca 1979 r.  izraelsko-egipskiego traktatu pokojowego http://pl.wikipedia.org/wiki/Traktat_pokojowy_izraelsko-egipski, na mocy którego Izrael miał się wycofać ze Wzgórz Golan (co uczynił do 1982 r.). Niestety, Anwar as-Sadat zapłacił za pokój z Izraelem najwyższą cenę...6 października 1981 r. podczas parady wojskowej w Dniu Wojska (obchodzonym w rocznicę wybuch wojny Jom Kippur) padł ofiarą zamach dokonanego przez członków organizacji Egipski Dżihad http://pl.wikipedia.org/wiki/Egipski_D%C5%BCihad. Władzę po nim objął, i sprawował ją przez kolejne 30 lat Hosni Mubarak http://pl.wikipedia.org/wiki/Husni_Mubarak.