wtorek, 18 kwietnia 2017

18 kwietnia





Nie musisz jak Kilkujadek swoich widzów kochać tak bardzo aż oni cię pokochają. 


Znalezione obrazy dla zapytania kilkujadek

Oni i tak cię kochają za Osła









Znalezione obrazy dla zapytania szwejk stuhr



Znalezione obrazy dla zapytania filip mosz

Lutka Danielaka (no, tu może trochę mniej).

Znalezione obrazy dla zapytania lutek danielak



 Zdrowia przede wszystkim życzę, a dla swoich wrogów masz być jak bulterrier, jak Tommy Lee Jones w "Ściganym", jak Wściekły Byk..i mieć w d...paragrafy :)

Znalezione obrazy dla zapytania ryba stuhr








sobota, 15 kwietnia 2017

15 kwietnia




Na ten nadchodzące święta Wielkiej Nocy życzę wszystkim radości ze Zmartwychwstania Pańskiego, z bycia razem z najbliższymi, odpoczynku, nabrania dystansu do otaczającego swiata i jego problemów oraz tradycyjnie smacznego jajeczka i mokrego dyngusa. Łukasz z dziewczynami 😊
PS. a jako prezencik - muzyczna perełka mistrza Jana Sebastiana




niedziela, 9 kwietnia 2017

9 kwietnia

Dziś przypada 776 rocznica jednej z największych klęsk w dziejach Polski. Tak przedstawił ją w swoim artykule Włodzimierz Kalicki

9 IV 1241
Serce matki

O świcie polskie rycerstwo dociera z Legnicy na tak zwane Dobre Pole, między Potokiem Księginickim i rzeczką Biała Struga. Dobre Pole ma szerokość niemal czterech kilometrów i ciągnie się z północnego zachodu na południowy wschód. Książę wrocławski, krakowski i wielkopolski Henryk II Pobożny świetnie wybrał miejsce konfrontacji z Mongołami. Strumień i rzeczka ograniczają najeźdźcom pole manewru, a właśnie pozorowane ucieczki i ataki skrzydłami są mocną stroną konnicy mongolskiej. Na Polskę runęła tylko część wielkiego najazdu mongolskiego wymierzonego we wschodnią część Europy. Wielka armia pod dowództwem Batu-chana ma w planie zniszczenie Węgier. Tylko jeden korpus mongolski, tuemen, liczący 10 tysięcy wojowników i dowodzony przez Ordu, wnuka Dżyngis-chana, skierował Batu-chan przeciw Polsce i Czechom. Wyprawa Ordu ma raczej związać siły polskie i czeskie, uniemożliwić ich udział w walnej bitwie Batu-chana z Węgrami. Przez ostatnie dwa miesiące tuemen Ordu pokonał polskie rycerstwo pod Turskiem i Chmielnikiem, zdobył Sandomierz, zajął Kraków i przedwczoraj zjawił się pod Wrocławiem. Tu Mongołów czekała niemiła niespodzianka - wrocławianie sami spalili miasto i szukali schronienia na Wyspie Tumskiej. Wywiad mongolski ustalił jednak dwa ważne fakty. Po pierwsze, w Legnicy książę Henryk zebrał znaczne siły i szykuje się do bitwy. Po drugie, wojska czeskiego króla, które miały wesprzeć siły polskie, ciągle nie nadchodziły. Ordu natychmiast zarządził marsz na Legnicę.
Już świta. Książę Henryk Pobożny wybiera niewielkie wzgórze na swoje stanowisko dowodzenia. Bitwą kierować będzie z oddalenia, mając ciągle przegląd sytuacji.
Książę Henryk zbiera teraz co znakomitszych rycerzy na naradę. Dzieli swe dwutysięczne siły na cztery mniej więcej równe hufce. Na czele największego hufca stawia wojewodę głogowskiego Klemensa. To doborowa jednostka, są w niej najlepsi rycerze ze Śląska i z Wielkopolski. W skład drugiego wchodzi rycerstwo wielkopolskie i niedobitki małopolskiego. Dowodzi nim Sulisław, brat poległego przed miesiącem pod Chmielnikiem wojewody krakowskiego Włodzimierza.
Książę opolski Mieszko stoi na czele hufca trzeciego, w którym dominują rycerze śląscy.
Ostatni hufiec ma charakter międzynarodowy. Są w nim rycerze polscy i morawscy, jest oddział templariuszy, są joannici. Zakony te mają posiadłości w Polsce i winne są księciu Henrykowi pomoc. Na czele hufca międzynarodowego Henryk Pobożny stawia margrabiego morawskiego Bolka zwanego Szepiotką.
Jeszcze msza, modlitwa i już pozostaje tylko oczekiwanie na wroga.
Matka Henryka Pobożnego, żyjąca w aurze świętości księżna Jadwiga, modli się daleko stąd, na zamku w Krośnie Odrzańskim. Schroniła się tam wraz z córką Gertrudą, przeoryszą klasztoru w Trzebnicy, i swoją synową Anną, żoną księcia Henryka. Od kilku dni księżną targa lęk o jedynego dziś - po śmierci starszych braci - ukochanego syna. Zdecydowana, samodzielna księżna dominowała w domu swego męża, księcia wrocławskiego, krakowskiego i wielkopolskiego Henryka Brodatego. Nieustannie napominała męża i dzieci, pouczała, nakłaniała do pogłębiania życia religijnego. Domownicy ulegali, ale nie mieli jej tego za złe. Przeciwnie, rodzina książęca była wyjątkowo lojalna i zgodna. Zaś związek księżnej Jadwigi z synem Henrykiem okazał się zadziwiająco bliski i trwały. Henryk Pobożny jeszcze teraz, już jako szczęśliwy mąż córki króla czeskiego Ottokara i ojciec dziesięciorga dzieci, liczy się z opinią matki, rozumie się z księżną Jadwigą w pół słowa.
Przed paru dniami, gdy Henryk Pobożny zwątpił w czeską pomoc i zdecydował się sam wydać Mongołom bitwę, pełna złych przeczuć Jadwiga napominała go, by mimo wszystko czekał na rycerstwo króla Czech Wacława. Henryk odparł jednak: "Kochana pani matko, nie mogę dłużej zwlekać, albowiem zbyt wielkie są jęki biednego ludu: dlatego muszę walczyć i wystawię swe życie aż po śmierć za wiarę chrześcijańską".
Teraz Henryk Pobożny ze wzgórza nad Dobrym Polem wypatruje wroga. Ordu, który swe blisko 10-tysięczne siły także podzielił na cztery części, zajmuje stanowisko na niskim wzgórzu odległym o niespełna kilometr od stanowiska księcia Henryka. Do przodu wysunął trzy oddziały, czwarty ukrył przed okiem Polaków w głębokim odwodzie.
Cztery hufce Henryka stoją w linii. Błyskają pancerze co znaczniejszych rycerzy, powiewa chorągiew z czarnym śląskim orłem. Henryk daje znak. Jako pierwszy rusza w bój ustawiony na prawym skrzydle międzynarodowy hufiec Szepiotki. Na krzyżowców spada chmura mongolskich strzał, ale rozbijają kopiami pierwsze szeregi Mongołów. Pancerze chronią braci zakonnych i rycerzy, ale odziani w kaftany pachołkowie ponoszą ciężkie straty. Nagle Mongołowie otaczają samotny hufiec. Strzały padają ze wszystkich stron. Jedna z nich śmiertelnie trafia margrabiego Bolka - Szepiotkę. Hufiec wyrywa się jednak z okrążenia i cofa do polskiej linii.
Książę Henryk wysyła do boju hufce księcia Mieszka i Sulisława. Wyciąga wnioski z porażki rycerzy Szepiotki - teraz Polacy postępują pod osłoną kuszników. Ich strzały strącają Mongołów z koni. Szyk mongolski cofa się. Zwycięstwo zdaje się już bliskie. Nagle coś załamuje się w szykach hufca Mieszkowego. Książę opolski wraz z dużą grupą rycerzy rzuca się do ucieczki. Spory oddział Mongołów rusza w pogoń, uniemożliwia ochłonięcie i powrót na pole walki. Mieszko i jego rycerze uciekają aż do legnickiego grodu. Osamotniony hufiec Sulisława jest zagrożony. Przybity książę Henryk woła: - Gorze się nam stało! Zmienia swe plany. Już teraz, wcześniej niż zamierzał, rzuca do walki najsilniejszy hufiec odwodowy. Sam staje na jego czele. Ordu też sięga po swój odwód ciężkozbrojnej jazdy. Zamęt, szczęk oręża, krzyki, rżenie koni. Bitwa trwa już wiele godzin, dochodzi popołudnie. Polscy rycerze uzyskują przewagę nad Mongołami, spychają ich sto metrów do tyłu. Mongołowie sięgają po swe tajemne sztuczki wojenne: rozpalają przenośne kadzielnice rozsnuwające cuchnący dym. Znów dzieje się w polskich szeregach coś niedobrego. Walczący tracą impet, cofają się, mieszają szyki, wreszcie rzucają się do ucieczki. Ale szybsza jazda mongolska odcina drogę do Legnicy. Zaczyna się rzeź otoczonych grup rycerstwa. Książę Henryk z kilkunastoma towarzyszami usiłuje przebić się na południe. Traci konia, ale jego pokojowiec oddaje mu swojego. Giną kolejni towarzysze Henryka, wreszcie samotnego księcia otaczają zewsząd Mongołowie. Broni się zaciekle, ale cios dzidy zrzuca go z konia. Mongołowie wleką ciężko rannego Henryka Pobożnego kilkaset metrów, przed oblicze Ordu. Obdzierają go ze zbroi, zrywają szaty. Zmuszają do klęknięcia przed zwłokami jednego z ich wodzów poległych pod Sandomierzem. Ścinają mu głowę.
Przed wieczorem oddział Mongołów zjawia się pod murami Legnicy. Na długą lancę nadziali głowę Henryka. Ale obrońcy nie załamują się, zdecydowani są walczyć do końca. Mongołowie się wycofują.
Na odległym zamku w Krośnie nikt nie wie, kiedy dojdzie do bitwy. Może dziś, może jutro? Księżna matka Jadwiga i żona Henryka księżna Anna modlą się dziś przez cały dzień. Nie opuszcza ich nadzieja. Zapada zmrok. Jadwiga kładzie się do łoża. Rozmyśla. Nagle wyraźnie ukazują się jej dwaj aniołowie unoszący do nieba Henryka razem ze śląskim sztandarem. Księżna woła służącą Demundis: "Jak fruwa ptak, tak szybko odleciał ode mnie mój syn, i nigdy więcej nie zobaczę go już w tym życiu". 

niedziela, 2 kwietnia 2017

2 kwietnia

78 lat temu miała miejsce jedna z najbardziej tajemniczych śmierci w dziejach Polski - samobójstwo popełnił Walery Sławek . Tak to tragiczne wydarzenie przedstawił w swym artykule Włodzimierz Kalicki.


2  IV 1939
Stary browning

Chociaż to niedziela, w skromnie, wręcz ascetycznie urządzonym mieszkaniu płk. Walerego Sławka w alei Szucha 16 od rana dzwoni telefon. Gospodarz umawia się z kilkoma osobami na spotkania w nieodległej przyszłości. Ze swoim przyjacielem, byłym sekretarzem generalnym Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem Michałem Brzęk-Osińskim uzgadnia, że nazajutrz wspólnie wyjadą do wsi Racławice, gdzie Sławek ma niewielki dworek. Pułkownik niedawno kupił prostą bryczkę i konia. Teraz uzgadnia z zaprzyjaźnionym ziemianinem Wacławem Karwackim, u którego pozostawił zaprzęg, że odbierze go nazajutrz.
Wczoraj płk Sławek zrobił na znajomych nie najlepsze wrażenie. Zamyślony, ponury, najwyraźniej w depresji. Żadnego z przyjaciół to jednak nie zaniepokoiło. W końcu każdy, kto znalazłby się w takiej sytuacji jak Walery Sławek, miałby prawo do kiepskiego samopoczucia.
Już w ostatnim dziesięcioleciu XIX wieku, jako uczeń gimnazjum, zaangażował się w konspirację niepodległościową. W 1900 roku wstąpił do PPS. Tam poznał Piłsudskiego, który szybko stał się dla Sławka - "Gustawa" - najwyższym autorytetem w polityce. W 1904 roku Sławek był jednym z organizatorów słynnej manifestacji na placu Grzybowskim w Warszawie. To on dostarczył broń bojowcom osłaniającym manifestację, która przerodziła się w pierwszą walkę zbrojną przeciw carskiemu zaborcy od czasu powstania styczniowego. Nie raz aresztowany, siedział za kratkami więzień i aresztów we wszystkich trzech zaborach.
Bardzo wysoki, niezwykle przystojny, uwielbiał życie towarzyskie i piękne kobiety. A kobiety uwielbiały Sławka, mimo rzucającej się w oczy niestałości jego uczuć.
Kres jego życiu towarzyskiemu przyniósł wypadek podczas zamachu bojówki PPS na pociąg pocztowy pod Milanówkiem w 1906 roku. Eksplodowała montowana przez niego bomba karbonitowa. Stracił wtedy lewe oko, ogłuchł na lewe ucho. Zmasakrowane miał obie ręce, twarz i klatkę piersiową. Od tej pory nosił brodę, by choć trochę zamaskować paskudne blizny. I - odsunął się od kobiet, od znajomych. Skończył z koleżeńskimi bibkami. Odtąd jedynym bliskim dlań człowiekiem pozostał Józef Piłsudski.
W czasie wojny od pierwszych dni walczył jako oficer I Brygady Legionów. Po 1918 roku długo pozostawał w szeregach armii. Do wielkiej polityki wciągnął go Piłsudski po zamachu majowym. Sławek zrazu był wykonawcą poufnych, ryzykownych politycznie misji zlecanych przez marszałka, pełnił też ważne funkcje państwowe: był wieloletnim posłem na Sejm i jego marszałkiem, trzykrotnie pełnił funkcje premiera. Wraz ze Stanisławem Carem tworzył zapisy konstytucji z kwietnia 1935 roku. Polityczne zadania zlecane przez Piłsudskiego wykonywał bez wahania, czasem wręcz brutalnie. Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem, który na polecenie marszałka stworzył i którym kierował, wszelkimi, godziwymi i niegodziwymi, metodami dążył do zdominowania sceny politycznej.
Katastrofę osobistą i polityczną przyniosła mu śmierć marszałka. Do dziś się z niej nie otrząsnął. Gdy zabrakło Piłsudskiego, obóz sanacyjny podzielił się, a do walki o władzę ruszyli prezydent Mościcki i generalny inspektor sił zbrojnych gen. Edward Rydz-Śmigły. Płk Sławek uważał, że zgodnie z ostatnią wolą Piłsudskiego Mościcki powinien ustąpić i przekazać urząd właśnie jemu. Prezydent jednak odmówił. Później zawarł poufny sojusz z gen. Rydzem-Śmigłym i wypchnął Sławka z polityki. BBWR został rozwiązany. Płk Sławek kolejno tracił wszystkie stanowiska mające realne znaczenie polityczne.
Teraz jest sfrustrowanym emerytem snującym mało realne, wręcz naiwne marzenia o radykalnej, opartej na etycznych zasadach przebudowie społeczeństwa. W depresję wpędza go świadomość, że nie potrafił zrealizować testamentu marszałka Piłsudskiego. Nasilają się u niego obawy, że rządząca klika zechce go ostatecznie zniszczyć, na przykład montując pokazowy proces polityczny.
Płk Sławek przyjechał do Warszawy ze swego dworku w Racławicach, który nazywa żartobliwie "zagrodą", przed dwoma dniami. I tylko na dwa dni. Zarządzającej racławickim dworkiem pani Łąckiej powiedział, że do stolicy wyjeżdża w gruncie rzeczy tylko po to, by w swoim mieszkaniu odebrać bardzo ważny telegram. Czeka więc.
Goniec przynosi ten telegram przed 12. Pułkownik czyta go. Potem wyjmuje z szafy ciemny wizytowy garnitur z przymocowanymi wstążkami orderowymi, białą koszulę, krawat. Ubiera się starannie i zasiada przy biurku. Wyciąga wszystkie stare listy, dokumenty, notatki. Starannie przegląda je, niektóre czyta. Część papierów odkłada na bok.
Przed 13 płk. Sławka odwiedza jego przyjaciel, zasłużony działacz niepodległościowy, były wicemarszałek Sejmu płk Tadeusz Schaetzel. Po jego wizycie zjawia się Bohdan Podoski, bliski współpracownik polityczny Walerego Sławka, także były wicemarszałek Sejmu. Gospodarz nie daje po sobie poznać, że ma jakiekolwiek strapienia. Rzeczowo wypytuje o przebieg akcji na rzecz pożyczki lotniczej. Podoski informuje go o sukcesie pożyczki - wedle wstępnych szacunków zgromadzono już, w znacznej części z darów społeczeństwa, pokaźną sumę 120 mln zł.
Gdy Podoski wychodzi, płk Sławek wraca do przeglądania swoich papierów. O 17 wzywa gosposię i poleca napalić w piecu. Odłożone na bok papiery wrzuca do paleniska.
Po zmroku zasiada do pisania listów. Pisze szybko, trochę niestarannie: "Odbieram sobie życie. Nikogo proszę nie winić. 2/IV. 1939. W. Sławek".
Pod spodem dopisuje: "Spaliłem papiery o charakterze prywatnym, a także wręczone mi w zaufaniu. Jeśli nie wszystkie,
to proszę pokrzywdzonych o wybaczenie. Bóg Wszystkowidzący może mi wybaczy moje grzechy i ten ostatni".
Potem pisze list do prezydenta Ignacego Mościckiego.
List do Mościckiego zakleja w kopercie i pozostawia na biurku. Kartkę z oświadczeniem kładzie na blacie bez koperty.
Walery Sławek wyjmuje z szuflady biurka stary pistolet Browning, którego używał jeszcze w czasach niepodległościowej konspiracji przed 30 laty. Nabija broń, odbezpiecza. Pułkownik wstaje zza biurka, kładzie się na otomanie, nad którą wisi sztych przedstawiający śmierć ks. Józefa Poniatowskiego w nurcie Elstery. Z trudem ujmuje kolbę pistoletu obiema dłońmi - po eksplozji bomby pod Milanówkiem w prawej ręce brakuje mu trzech środkowych palców, a kciuk i mały palec są znacznie skrócone. Dłoń lewa pozbawiona jest dwóch palców środkowych. Leżąc na wznak, wkłada lufę do ust i pociąga za spust.
Jest godzina 20.45. Dokładnie o tej porze 12 maja 1935 roku zmarł marszałek Piłsudski.
Gosposia jest na końcu mieszkania, nie słyszy huku wystrzału. Kwadrans później jednak, gdy przechodzi obok drzwi gabinetu, do jej uszu dochodzi kilka ciężkich westchnień. Nie śmie jednak ani wejść, ani zapukać.
Krótko przed 22 znów słyszy jęki i rzężenie. Tym razem puka i w końcu odważa się uchylić drzwi. Zakrwawiony Walery Sławek leży na otomanie. Na podłodze gospodyni dostrzega pistolet.
Natychmiast podnosi słuchawkę i wykręca numer alarmowy pogotowia: 875-75. Karetka zjawia się błyskawicznie. Lekarz Jan Majewski jest zaskoczony. Strzał z pistoletu kalibru 9 mm w usta właściwie nieuchronnie powoduje śmierć - ale Walery Sławek żyje! Jest nieprzytomny, ma silny krwotok z ust, dr Majewski wyczuwa jednak słabiutkie tętno. Czym prędzej robi nieprzytomnemu zastrzyk podtrzymujący akcję serca.
Karetka przewozi rannego do szpitala wojskowego im. Józefa Piłsudskiego. W Instytucie Chirurgii Urazowej chirurg płk Sokołowski bada ranę. Aż trudno uwierzyć: pocisk przebił podniebienie i utkwił w czaszce od wewnętrznej strony. Najwyraźniej pamiątkowy browning był stary i bardzo zużyty, a sam strzał, ze względu na kalectwo pułkownika, oddany był nieco z ukosa i pocisk nie zdołał przebić kości czaszki.
Policja zabiera z mieszkania list do prezydenta Mościckiego. Kartkę z oświadczeniem władze przed północą przekazują Polskiej Agencji Telegraficznej. O liście nie wspominają - dziennikarze dowiadują się o nim na własną rękę.
Lekarze próbują ustabilizować tętno i oddech rannego. Około północy, po dużej transfuzji krwi, płk Sokołowski ocenia stan płk Sławka jako wystarczająco dobry, by móc rozpocząć operację. Jest ona trudna i niebezpieczna, trwa dwie godziny. Płk Sokołowski wydobywa spłaszczony pocisk, który wbił się w czaszkę od wewnętrznej strony. Zaraz po zakończeniu operacji lekarze rozpoczynają drugą transfuzję krwi. O czwartej nad ranem wydaje się, że stan operowanego wyraźnie się poprawia. Dwie godziny później jednak zaczyna się agonia. Ksiądz udziela choremu ostatniego namaszczenia. Do sali operacyjnej wchodzi kilkudziesięciu przyjaciół i towarzyszy broni Walerego Sławka. Do tej pory stali na korytarzu. Są wśród nich płk Wacław Lipiński, płk Schaetzel, byli premierzy Aleksander Prystor, Kazimierz Świtalski, Leon Kozłowski. Walery Sławek nie odzyskawszy przytomności umiera o 6.45