poniedziałek, 3 sierpnia 2015

2 sierpnia

Tego dnia  przed wieloma laty miały miejsce trzy ważne bitwy


W 338 r. pne wojska macedońskie rozbiły siły ateńsko - tebańskie pod Cheroneą. Zwycięstwo to było początkiem dominacji macedońskiej w starożytnej Grecji i początkiem tworzenia wielkiego imperium macedońskiego.


W 47 r. pne armia rzymska rozbiła armię królestwa Pontu w bitwie pod Zelą. Do historii nie przeszła jednak sama bitwa a słowa którymi skomentował swe zwycięstwo w niej Juliusz Cezar - to słynne "Veni, vidi vici" ("Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem").


Jednak nie tylko zwycięstwa odnosili Rzymianie w tym dniu. 169 lat wcześniej ponieśli jedną z najstraszliwszych klęsk w swoich dziejach. Ich  pogrom dokonany przez Kartagińczyków w bitwie pod Kannami wszedł do wszystkich szkolnych podręczników historii. Oto opis tego wydarzenia pióra Włodzimierza Kalickiego



2 sierpnia 216 p.n.e.

Do wora!

Wiosną tego roku odbyły się wybory najwyższych urzędników w Rzymie. Zwyciężył Warron - kandydat plebsu, sam zresztą pochodzący z niskiego rodu. W obliczu bezpośredniego zagrożenia Rzymu przez armię kartagińskiego wodza Hannibala grasującą po Półwyspie Apenińskim wybrano także drugiego konsula, o identycznych uprawnieniach. Został nim kandydat arystokracji senatorskiej Lucjusz Emiliusz Paulus, wywodzący się z jednego z najstarszych rzymskich rodów, polityk zasłużony dla republiki. W wypadku wyboru dwóch konsulów winni oni przekazywać sobie pełnię władzy co miesiąc. To w czasie pokoju. Podczas wojny zmieniają się każdego dnia.

Demagog i nieudolny wojskowy Warron nie cierpi ostrożnego Paulusa. Z wzajemnością. Paulus chce blokować armię Hannibala, wymęczyć ją marszami, zamorzyć głodem. Warron marzy o sławie pogromcy Hannibala.

Przed dwoma laty Rzym rozpoczął drugą wojnę z Kartaginą o panowanie nad basenem Morza Śródziemnego. Podczas pierwszej, toczonej w latach 264-241 p.n.e., Rzym w heroicznych bojach złamał mocarstwową potęgę Kartaginy. Teraz Kartagina walczy jedynie o przetrwanie. Genialny wódz Hannibal przeniósł wojnę na ziemie dużo silniejszego wroga. Jego armia przeszła z Półwyspu Iberyjskiego aż do Alp i przekroczyła je podniebnymi, nieznanymi Rzymianom przełęczami. W śniegach Hannibal stracił tysiące ludzi i niemal wszystkie słonie bojowe, ale na równinach Italii pokazał, że jest wodzem genialnym - nad Trebią i nad Jeziorem Trazymeńskim straszliwie pobił rzymskie armie. W końcu nad niewielką rzeką Aufidus w środkowej Apulii, nieopodal miasteczka Kanny, niedaleko brzegu Adriatyku, stanął naprzeciw ogromnej armii konsulów Warrona i Paulusa.

W środku nocy Warron rozkazuje oddziałom przejść rzekę i ustawiać się w szyku bojowym na płaskiej przybrzeżnej równinie.

Emiliusz Paulus słucha tych rozkazów ze zgrozą, ale nic nie może zrobić - naczelne dowództwo obejmie za 20 godzin, o północy.

Warron ustawia w centrum ponad 50 tysięcy piechurów. To potężna siła, zdolna zmiażdżyć każdego przeciwnika. Skrzydła obsadza słabo - na prawym, od strony rzeki, staje niespełna

2,5 tys. jazdy pod dowództwem Emiliusza Paulusa; na lewym, pod osobistymi rozkazami Warrona, ustawiają się kiepska jazda italskich sprzymierzeńców Rzymu i cztery legiony piechoty. Warron chce rozbić swym potężnym centrum szyk wroga, zanim doskonała kartagińska jazda pojawi się na tyłach Rzymian.

Ze wzniesienia, na którym znajduje się miasteczko Kanny, rozwijającej swe szyki armii rzymskiej przygląda się uważnie 30-letni mężczyzna w zdobnej zbroi. Jego twarz okala krótka broda. Hannibal ma pod sobą dwa razy mniej żołnierzy niż konsulowie. Ale jest wojskowym geniuszem. Od razu odgaduje zamiary Warrona i w mgnieniu oka wymyśla odpowiedź.

Doborowe 10 tys. afrykańskich piechurów, w doskonałych zbrojach zdobytych na Rzymianach w bitwie nad Jeziorem Trazymeńskim, dzieli na pół i tworzy z nich boki centrum swego szyku. Środek centrum formuje z ustawionych na przemian sojuszniczych oddziałów podalpejskich Galów i Iberów z Półwyspu Iberyjskiego. Wyglądają oni groźnie - Galowie z nagimi torsami, osłonięci jedynie tarczami, Iberowie zaś w śnieżnobiałych tunikach oblamowanych jaskrawą purpurą. Hannibal wie jednak, że w walce z potężnym taranem rzymskiej piechoty nie mają szans. Tłumaczy dowódcom niższego szczebla, że mają bić się twardo, ale nie - zbyt twardo, pod naciskiem Rzymian winni powoli cofać się, za wszelką cenę nie dopuszczając do rozerwania szyku.

Hannibal formuje z Galów i Iberów szyk przypominający mocny, wygięty w stronę wroga łuk. Na pozór wygląda to bardzo ofensywnie, ale Hannibal ustawia tak piechotę, by mogła dłużej wycofywać się napierana przez wroga. Ciężką konnicę Iberów i Celtów umieszcza na swym lewym skrzydle, od strony rzeki, na prawe zaś posyła lekką, ale znakomitą w pościgu jazdę afrykańskich Numidów.

Zrywa się wiatr volturnus od Afryki. Wieje w plecy Kartagińczyków, nie czyniąc im szkody, za to niesionym kurzem oślepia Rzymian. Hannibal przewidział wszystko.

Bitwę rozpoczynają lekkozbrojni. Rzymscy velites ciskają lekkie oszczepy. Przed szereg piechoty Hannibala występują procarze z Balearów. Ze swych rzemiennych proc wyrzucają kamienie wielkości pięści. To groźna broń. Jeden z ich pocisków trafia Emiliusza Paulusa. Ciężko rannego konsula podtrzymują na koniu jego oficerowie.

Do boju ruszają siły główne. Jak przewidział Hannibal, w centrum rzymska piechota szybko bierze górę. Jego Celtowie i Galowie biją się zaciekle, ścielą pole setkami trupów, ale powoli cofają się. Wypukły szyk Kartagińczyków zmienia się w równą linię, po chwili wygina się w drugą stronę. Rzymska piechota sądzi, że zwycięża, i mocniej prze naprzód, w rzeczywistości zaś pakuje się w pułapkę. Na znak Hannibala jego ciężka jazda uderza na prawe skrzydło Rzymian dowodzone przez nieszczęsnego Emiliusza Paulusa. Ranny Paulus nie jest w stanie utrzymać się na koniu. Zsiada zeń. Otaczający go oficerowie lojalnie porzucają swe konie. Po chwili giną pod ciosami kartagińskich jeźdźców, którzy rozbijają prawe skrzydło Rzymian. Kto może, ucieka. Ucieka też trybun ludowy Gneusz Lentulus. Gdy dostrzega Emiliusza Paulusa siedzącego na kamieniu i broczącego krwią, wstrzymuje konia i proponuje, że odda mu swego rumaka. Emiliusz Paulus odmawia. Wzywa bohaterskiego trybuna, by nie tracąc czasu uciekał. "Pozwól mi wyzionąć ducha pośród leżących tu pokotem moich żołnierzy, pozwól, abym nie musiał winić kolegi i oskarżaniem jego osłaniać własną niewinność" - szlachetnie dla niekompetentnego Warrona dodaje konający Paulus.

Po rozbiciu prawego skrzydła Rzymian jazda kartagińska objeżdża z tyłu masy piechoty wroga i rozbija lewe rzymskie skrzydło. Afrykańska ciężka piechota Hannibala na obu skrzydłach szyku kartagińskiego zwraca się w stronę centrum i zamyka 50 tys. rzymskich piechurów w worku okrążenia. Warron na czele kilkudziesięciu jeźdźców wyrywa się z pułapki i ucieka gdzie pieprz rośnie.

Czarni Numidowie pędzą za uciekającymi niedobitkami wroga. Ale Warron jest szybszy od pościgu.

Kartagińczycy nie dają pardonu otoczonym, spanikowanym rzymskich piechurom. Tego dnia zabijają ich niemal 60 tys. Ginie konsul Paulus, ginie 29 ze wszystkich 48 trybunów wojskowych, ginie 80 senatorów.

Hannibal dokonał cudu - jego armia otoczyła i całkowicie zniszczyła dwukrotnie liczniejszego wroga, tracąc mniej niż 7 tys. zabitych. Droga na niemal bezbronny, odległy o pięć dni marszu Rzym stoi otworem.

Dowódca kartagińskiej konnicy Maharbal chce ruszać na Rzym natychmiast, zanim znad straszliwego pobojowiska ulotni się słodkawy zapach krwi i ucichną krzyki konających. Hannibal myśli jednak o swoich rannych, o braku zapasów. Chce, by najpierw wieść o klęsce Rzymian rozeszła się szeroko pośród ich italskich sojuszników. Może teraz porzucą Rzym?

Rozgoryczony Maharbal rzuca Hannibalowi w twarz: "Nie wszystko bogowie dali jednemu: zwyciężać umiesz, zwycięstwa wyzyskać nie potrafisz".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz