czwartek, 31 lipca 2014

31 lipca

Jutro mija 70 rocznica wybuchu najkrwawszego i najbardziej kontrowersyjnego z powstań polskich - Powstania Warszawskiego

https://fbcdn-sphotos-c-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/t1.0-9/q71/s720x720/1452550_847359765274995_8812862164700305253_n.jpg 

Spory do dziś toczą się o to czy miało ono wogóle wybuchnąć. Patrząc tylko na same liczby to oczywistym jest że od początku jego uczestnicy nie mieli szans na zwycięstwo. W samym dowództwie Armii Krajowej toczył się na tym tle spór pomiędzy "jastrzębiami " (Pełczyński, Okulicki, Chruściel) którzy chcieli walczyć już, teraz, zdobywając brakującą broń na wrogu, wierząc w zapał i siłę masowego ruchu mieszkańców stolicy, a zwolennikami rozpoczęcia walki gdy Armia Czerwona zajmie już przynajmniej część Warszawy (Bokszczanin, Iranek-Osmecki, Szostak). Co ważne walkę chcieli rozpocząć jedni i drudzy, mimo iż było już wiadomo jak Sowieci traktują na kresach wschodnich pomagających im w walkach z Niemcami żołnierzy AK (Krzyżanowski, Kalenkiewicz). 
Spierać można się co do terminu -  komendant główny AK, gen. Tadeusz "Bór" Komorowski, podjął decyzję o rozpoczęciu powstania pod naciskiem "jastrzębi", i w oparciu o niepotwierdzone w 100% informacje jakoby Armia Czerwona zajęła miejscowości leżące 15 - 20 km od Warszawy ( skąd wkrótce wyparł ją niemiecki kontratak). Ponadto spory o to czy powstanie należy rozpocząć toczyły się także wśród najwyższych władz emigracyjnych. Premier rządu polskiego na uchodźstwie Stanisław Mikołajczyk był zwolennikiem rozpoczęcia powstania, natomiast przeciwnikiem tej koncepcji był naczelny wódz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie gen. Kazimierz Sosnkowski.
Z dzisiejszego punktu widzenia gdy już wiemy że od końca 1943 r. (w wyniku konferencji "Wielkiej Trójki" w Teheranie) było pewne że kraje Europy Środkowo - Wschodniej znajdą się po zakończeniu II wojny światowej w radzieckiej strefie wpływów rozpoczynanie Powstania Warszawskiego może się nam wydawać niepotrzebne, może być traktowane jak zbrodnicza głupota. Natomiast oceniając powstanie trzeba spróbować spojrzeć na nie oczyma żołnierzy AK, mieszkańców Warszawy. Widzą wycofujące się w nieładzie oddziały niemieckie, docierają do nich apele o podjęcie walki przeciw Niemcom emitowane przez  Radiostację im. Tadeusza Kościuszki (nikt nie wiedział że nadawała ona z...Moskwy)...jest szansa odegrać się na znienawidzonym wrogu za 5 lat straszliwej, krwawej okupacji...za Wawer...Palmiry...Pawiak...Aleję Szucha. Wśród niektórych dowódców AK zachodziła nawet obawa że jeśli nie wydadzą rozkazu rozpoczęcia powstania rwącym się do niego młodym ludziom to niektóre oddziały samorzutnie rozpoczną walkę z Niemcami, co skończyłoby się ogromnymi stratami tak wśród żołnierzy AK, jak i ludności cywilnej, a całą Warszawę czekałby los warszawskiego getta. Poza tym fakt śmierci z honorem, z bronią w ręku w walce dla Ojczyzny,  był (jakkolwiek dla dzisiejszego młodego pokolenia może zabrzmieć to dziwnie) dla wielu młodych ludzi czasów okupacji hitlerowskiej, dla pokolenia "Kolumbów rocznik 20" czymś pięknym, wspaniałym. O tym jak doszło do wydania rozkazu ustalającego godzinę "W" na godzinę 17 dnia 1 sierpnia 1944 r. możemy przeczytać w poniższym felietonie pióra Włodzimierza Kalickiego. 

31 lipca 1944.

Oni zaraz tu będą


Płk dyplomowany Janusz Bokszczanin "Sęk", drugi zastępca szefa sztabu Komendy Głównej AK, wychodzi z mieszkania o 8 rano. O 9.15 ma zjawić się na konspiracyjnej odprawie dowództwa AK w lokalu na ul. Pańskiej.

Tramwajem jedzie do Cmentarza Powązkowskiego. Dalej idzie piechotą. Ryzyko wpadnięcia tramwaju w łapankę jest zbyt duże. Gdy Bokszczanin dochodzi do Pańskiej, jest dopiero wpół do dziewiątej. Zasady konspiracji zabraniają przychodzenia na zebranie przed czasem, więc "Sęk" zawraca i nieśpiesznie spaceruje po sąsiednich ulicach.

Niemcy wydali zakaz gromadzenia się ludności w większych grupach, ale warszawiacy nic sobie z tego nie robią. Stoją po kilku, kilkunastu i zapalczywie dyskutują o sytuacji militarnej. Bokszczanin podchodzi do jednej z grupek, przysłuchuje się rozmowie. Z rosnącym zdumieniem słucha jakiegoś mężczyzny, który opowiada, że Niemcy przygotowują wielkie przeciwuderzenie pod Siedlcami. Nikogo to nie dziwi, słuchacze kiwają głowami. Tymczasem dowództwo AK od kilku dni spiera się, czy Wehrmacht ma w ogóle siły do kontrnatarcia.

Parę kroków dalej Bokszczanin dostrzega leżące na jezdni ulotki. Podnosi jedną z nich: "Warszawiacy, na co czekacie? Na rozkazy AK, które nie nadejdą? Armia Czerwona znajduje się u wrót miasta. Powstańcie, nie czekając, pomóżcie Armii Czerwonej przekroczyć Wisłę, uwolnijcie wasze miasto, zanim zniszczy je armia niemiecka". Na ulotce podpisany jest "generał Rola, dowódca Armii Polskiej".

Przechodzień wyjaśnia "Sękowi", że mnóstwo tych ulotek zrzuciły w nocy samoloty sowieckie.

Punktualnie o 9.15 płk Bokszczanin wchodzi do domu na Pańskiej i idzie prosto na górę. W dużym pokoju, w którym odbywają się narady, stoi tylko okrągły stół i krzesła. Za oknem widać ruiny getta. W pięciominutowych odstępach przychodzą oficerowie Komendy Głównej oraz płk Antoni Chruściel "Monter", komendant Okręgu Warszawa AK. Ostatni pojawia się dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski "Bór". Siada przy stole, plecami do okna.

Oficerowie KG spotykają się na odprawach dwa razy dziennie. Muszą rozstrzygnąć: bić się czy nie bić? Tu, w Warszawie. Argumentów za powstaniem jest niemało: Armia Krajowa w stolicy liczy około 50 tys. doskonale wyszkolonych żołnierzy. Chcą walczyć - cztery lata czekali na tę chwilę. Bić się chce także ludność cywilna. Jeśli gen. "Bór" nie da rozkazu do powstania, może wybuchnąć ono samorzutnie. Zwłaszcza że Moskwa i komuniści judzą warszawiaków do walki.

Coraz wyraźniej widać, że Kreml zamierza zaprowadzić w Polsce sowieckie porządki. Wyzwolenie stolicy własnymi siłami dałoby legalnym władzom Państwa Podziemnego szansę na formalne uchwycenie władzy w Polsce uwolnionej od niemieckiego okupanta. Według niepotwierdzonych meldunków Armia Czerwona walczy tuż pod Warszawą, a na południe od stolicy sforsowała Wisłę i jest już w Warce.

A jeśli Wehrmacht przeprowadzi w rejonie Warszawy skuteczne przeciwuderzenie? Jeśli Rosjanie wstrzymają ofensywę, zostawią powstanie na pastwę Niemców? No i czym się bić? AK w stolicy ma raptem nieco ponad 3800 pistoletów, 2600 karabinów, 657 pistoletów maszynowych i niespełna 200 karabinów maszynowych. Amunicji starczy zaledwie na dwa dni intensywnych walk.

Naradę rozpoczyna szef sztabu KG Tadeusz Pełczyński "Grzegorz". Należy do grupy jastrzębi w KG prących do walki. Zapewnia, że Rosjanie atakują już Pragę, zajęli Warkę i okrążają Warszawę. Nalega, by natychmiast podjąć decyzję o rozpoczęciu powstania.

Kazimierz Iranek-Osmecki "Heller", szef wywiadu AK, omawia meldunki swych podwładnych. Jego zdaniem Niemcy wkrótce zaatakują pod Warszawą pozbawione osłony od północy jednostki sowieckie. Uważa, że powstania rozpoczynać nie należy - trzeba czekać.

Popiera go płk Pluta-Czachowski, zastępca szefa sztabu KG AK. Mówi twardo, że AK w stolicy jest tak słabo uzbrojona, iż dowódcy nie mają prawa wydawać rozkazu do walki. Płk Leopold Okulicki "Niedźwiadek", kolejny z jastrzębi w dowództwie AK, zdenerwowany ripostuje, że powstańcy, atakując, zdobędą wiele broni.

Znużony, wyczerpany gen. "Bór" zarządza głosowanie. Pięciu oficerów dowództwa Armii Krajowej jest za podjęciem walki natychmiast, pięciu - przeciw. "Bór" podsumowuje: "Nie wydaje mi się, aby zostały spełnione warunki do rozpoczęcia walki teraz. Jutro zbierzemy się znowu o 19 na ul. Chłodnej 4, aby przestudiować rozwój sytuacji".

Ale jeszcze dziś ma się odbyć druga, popołudniowa odprawa KG na Pańskiej.

Płk Iranek-Osmecki wyrusza na nią z placu Napoleona o 16.45. Na mieście jest niespokojnie, co rusz słychać krótkie wymiany strzałów między akowcami i niemieckimi patrolami. Przed chwilą Iranek otrzymał wiadomość, że niemieckie przeciwnatarcie rozpocznie się lada chwila. Jest spokojny, rozluźniony. Ma dużo czasu, a przed sobą raptem kilkusetmetrowy spacer. Pewien jest, że swoim wystąpieniem na porannej odprawie zażegnał widmo szybkiego wybuchu powstania. Na Marszałkowskiej niespodziewanie zatrzymuje go niemiecka zapora. Nadkłada drogi. Na Pańską przychodzi z opóźnieniem. W przedpokoju wpada na gen. "Bora". Dowódca AK jest sam, w płaszczu i kapeluszu. Zaskoczony Iranek pyta: "Jak to, pan jest sam, pozostali nie przyszli?".

"Zebranie się skończyło. Wydałem rozkaz do rozpoczęcia walk" - odpowiada szybko "Bór".

Kompletnie zaskoczony Iranek pyta bezradnie: "Ale dlaczego?".

„ » Monter «przyniósł informacje, według których czołgi sowieckie zajmują właśnie Okuniew, Radość i Miłosną oraz zrobiły wyłom na przyczółku mostowym na Pradze. Powiedział, że jeśli nie zaczniemy natychmiast, to ryzykujemy, że możemy się spóźnić. Wydałem więc rozkaz” - opowiada dowódca AK.
Wstrząśnięty Iranek patrzy „Borowi” prosto w oczy: „Popełnił pan błąd, panie generale. Informacje od » Montera «nie są ścisłe. Ostatnie raporty od moich agentów dementują wyraźnie pogłoski, że przyczółek na Pradze został rozbity. Przeciwnie, potwierdzają, co mówiłem rano: Niemcy przygotowują się do kontrnatarcia”.

"Bór" opada na krzesło, przesuwa ręką po czole. Pyta bezradnie, czy na pewno wiadomość "Montera" jest nieprawdziwa. "Zapewniam pana, generale" - odpowiada stanowczo Iranek.

"Co robić? Co robić?" - szepcze "Bór". Iranek przytomnie pyta go, czy jest pod ręką jakaś łączniczka, by pchnąć ją do "Montera" i odwołać rozkaz. Bór spogląda na zegarek. W tym momencie wchodzi spóźniony płk Józef Szostak, szef operacji KG AK: "Co się dzieje? Czy odprawa już zakończona?".

"Bór" nie zwraca na niego uwagi, szepce do siebie, że "Monter" wyszedł godzinę temu i już zdążył rozesłać rozkazy. Już za późno.

Szostak krzyczy: "Jak to, wydał pan rozkazy, nie radząc się Iranka ani mnie!? To szaleństwo! Damy się w ten sposób wymordować!".

"Bór" szepce: "Za późno, nie możemy już nic zrobić". Wstaje z krzesła i wychodzi. Na schodach mija się z kolejnym spóźnionym, płk. Józefem Plutą-Czachowskim.

Pułkownicy Iranek, Szostak, Pluta-Czachowski spoglądają na siebie bez słów. Pierwszy podrywa się Iranek:

"Nic już na to nie poradzimy. Zróbmy wszystko, na co nas stać, aby sprawy potoczyły się z możliwie jak najmniejszą szkodą".

Gdy Iranek łapie za klamkę, Pluta mówi: "A propos, właśnie zaczyna się przeciwnatarcie niemieckie".


niedziela, 27 lipca 2014

27 lipca
Dziś bardziej humorystycznie...74 lata temu zadebiutował na ekranie
właściciel tej oto gwiazdy w hollywoodzkiej Alei Sław

 

Miał wówczas...2 lata (urodził się w 1938 r.) i wyglądał tak (to ten po prawej) :

 

Z czasem jego wygląd zmieniał się..

 

...by po kilkunastu latach przybrać ostateczną formę

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/en/2/26/Classic_bugsbunny.png 
Od pierwszego filmu (nominowanego zresztą do Oscara) zwrotem kojarzonym
z Królikiem Bugsem było słynne pytanie "Co jest doktorku ?" ("What's up doc ?"),
które dość często bywało delikatnie mówiąc irytujące dla jego oponentów.
W końcu, być wykiwanym przez królika...raczej nie jest to powód do dumy.

 

Królik Bugs nie tylko jednak bawił. Podczas II wojny światowej kreskówki z jego udziałem odgrywały rolę propagandową, zachęcając do wzmożonego wysiłku wojennego, np. poprzez zakup obligacji wojennych ("Any Bonds Today ?")


czy podnosząc morale Amerykanów, bo przecież nic tak nie poprawia humoru w czasie wojny jak naśmiewanie się z wroga...

 "Herr Meets Hare"
 

 "Bugs Bunny Nips The Nips"


(jakkolwiek po II wojnie światowej ta druga nie gościła zbyt często na ekranach, ze względu na używanie w niej stereotypów rasowych związanych z Japończykami)
 
Niektóre z filmów z udziałem Królika Bugsa zostały docenione przez krytykę.
Poza nominacjami do Oscara (poza wspomnianą wcześniej była także kolejna w 1941 r),
kreskówka "Knighty Knight Bugs" otrzymała Oscara w 1958 r. (poniżej dwa fragmenty)



a rok wcześniejsza kreskówka "What's Opera Doc ?"(fragment poniżej)
trafiła jako pierwsza kreskówka krótkometrażowa
na listę filmów budujących dziedzictwo kulturalne USA
(tzw. National Film Registry)








środa, 16 lipca 2014

25 lat temu zmarł człowiek będący jedną z ikon muzyki XX wieku


Nawet ci, którzy nie interesują się muzyką klasyczną słyszeli o Herbercie von Karajanie. Niemal automatycznie kojarzą go z jedną z najlepszych orkiestr symfonicznych świata - Filharmonikami Berlińskimi. Kierował tą orkiestrą  przez 35 lat (1954-1989). Jednak jego kariera zaczęła się już pod koniec lat 30. Dzięki sukcesom, jakimi stały się dyrygowane przez niego przedstawienia w operze berlińskiej był jej szefem w latach 1941-1945. Poza talentem rzecz jasna możliwość rozwinięcia skrzydeł dała von Karajanowi przynależność do partii nazistowskiej NSDAP (od kwietnia 1933 r.; nr. legitymacji partyjnej 1,607,525), a być może i fakt że podobnie jak wódz tysiącletniej Rzeszy  był Austriakiem. Dostąpił także innego...hmmm...zaszczytu - jakby na to nie patrzeć w 1944 r. było nim niewątpliwie dla każdego artysty III Rzeszy wpisanie na specjalną listę ułożoną w tym właśnie roku osobiście przez Adolfa Hitlera. i jego ministra propagandy Josepha Goebbelsa. Lista ta, licząca 36 stron zawierała imiona i nazwiska 1041 najważniejszych artystów nazistowskiego imperium (oczywiście wśród tej elity była elita elit, czyli tzw. niezastąpieni). Swoją drogą, im bliżej końca tysiącletniej Rzeszy tym pomysły fuhrera były...hmm...oryginalniejsze. Nazwać tą listę Gottbegnadeten–Liste (Lista obdarzonych łaską Bożą)??? Bez komentarza... . Po wojnie dość szybko pozwolono mu wrócić do dyrygowania - talent zakrył nazistowską przeszłość. W latach 50 nagrywał z londyńską Philharmonia Orchestra, dyrygował także na festiwalach muzycznych w Lucernie, Bayreuth (Festiwal Wagnerowski) i Salzburgu (dokąd sam często przylatywał pilotowanym przez siebie prywatnym odrzutowcem pasażerskim).

 http://www.karajan.co.uk/images-other%20activities/flying15.jpg

http://www.karajan.co.uk/images-other%20activities/flying5.jpg

Odkąd objął stanowisko pierwszego dyrygenta Filharmoników Berlińskich  najczęściej dyrygował nimi i orkiestrą Filharmoników Wiedeńskich. Zaskakujące jest to że tak wybitny dyrygent tylko raz, w 1987 dyrygował tradycyjnym koncertem noworocznym w Wiedniu.


 

 Być może była to wina jego trudnego, kapryśnego, apodyktycznego charakteru, a być może nie czuł muzyki Straussów. Jako ciekawostka - po raz pierwszy wystąpiła wówczas na tym koncercie solistka, która wykonała walc "Odgłosy wiosny" Johanna Straussa jr. w oryginalnej wersji na sopran i orkiestrę; była nią równie kapryśna jak von Karajan gwiazda - Kathleen Battle. 


Bohater dzisiejszej notki pozostawił wiele nagrań, najczęściej dokonywanych dla firmy Deutsche Gramophon. Pozostawił parę płyt z nagraniami dzieł barokowych i klasycznych (znakomite nagrania "Requiem" Mozarta), lecz głównie rejestrował dzieła kompozytorów XIX i XX wiecznych, . Zachowało się także sporo jego nagrań telewizyjnych gdzie możemy podziwiać jego kunszt dyrygencki (poniżej znakomite nagranie "Bolero" Ravela, dokonane w Filharmonii Berlińskiej, nazywanej "Namiotem Karajana", a znajdującej się przy...jakże by inaczej, ulicy jego imienia - Herbert-von-Karajan-Straße 1).


 

Był praktykującym buddystą, dwukrotnie rozwiedzionym, co nie przeszkodziło mu przyjąć komunii z rąk papieża Jana Pawła II 29 czerwca 1985 r. podczas mszy w uroczystość św. Piotra i Pawła, celebrowanej w watykańskiej bazylice św. Piotra. Obecność na niej von Karajana nie była przypadkowa - dyrygował bowiem podczas uroczystości liturgiczną wersją "Mszy Koronacyjnej" Mozarta.


 http://ecx.images-amazon.com/images/I/419oVJfHKbL.jpg
Herbert von Karajan zmarł na atak serca w wieku 81 lat.

Poniżej - Airbus linii Austrian Airlines w okolicznościowym malowaniu z 1996 r. Wśród 100 najwybitniejszych Austriaków namalowanych na kadłubie znalazł się również bohater dzisiejszej notki.

http://www.karajan.co.uk/images-other%20activities/flying12.jpg

niedziela, 13 lipca 2014

Dziś mija 29 rocznica jednego z najciekawszych wydarzeń w dziejach popkultury lat 80. 13 lipca 1985 r. na londyńskim stadionie Wembley w Londynie oraz stadionie JFK w Filadelfii odbyły się dwa rockowe koncerty charytatywne pod nazwą Live Aid. Ich celem było zebranie pieniędzy an walkę z epidemią głodu w Etiopii.

 
Poza ponad 150 tysiącami ludzi na obu stadionach za pośrednictwem telewizji koncerty te oglądało na żywo 1,5 miliarda ludzi ze 100 krajów. Londyński występ grupy Queen (który odbył się notabene w 12 rocznicę wydania ich debiutanckiego albumu pt. "QUEEN") uznaje się za jeden z najlepszych koncertów rockowych w historii. 


Poza grupą Queen wystąpiły na obu koncertach takie sławy jak: Phil Collin, David Bowie, Paul McCartney, Status Quo, Sting (z Branfordem Marsalisem), U2, Dire Straits, The Who, Elton John, Ultravox, Spandau Ballet, Sade, Bryan Ferry (z towarzyszeniem Davida Gilmoura), Wham! (na koncercie londyńskim) oraz Black Sabbath, Led Zeppelin (na perkusji Tony Thompson i Phil Collins), Judas Priest, Bryan Adams, The Beach Boys, Carlos Santana (z Patem Metheny), Madonna, Eric Clapton, Duran Duran, Tina Turner i Mick Jagger, Joan Baez, Run-DMC, The Pretenders, Bob Dylan oraz Keith Richards i Ron Wood z The Rolling Stones (na koncercie filadelfijskim). Phill Collins wziął udział udział w obydwu. Jak to możliwe? Odpowiedź poniżej - Concorde


Zabrakło tak znanych zespołów jak Marillion, Yes, The Kinks i Foreigner,. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta...ze względu na brak jakiegokolwiek miejsca w zapełnionym po brzegi programie organizatorzy zmuszeni byli im odmówić możliwości występu. Oba koncerty zakończyły utwory stworzone w podobnym celu jak całe przedsięwzięcie "Live Aid". 

W Londynie była to piosenka "Do they know It's Christmas ?"


a w Filadelfii piosenka "We are the World" 



niedziela, 6 lipca 2014


Wczoraj przypadła rocznica ważna dla Górnego Śląska i dla dla Polski. Bowiem 169 lat temu ukazała się w mojej rodzinnej Pszczynie pierwsza polska gazeta na Górnym Śląsku "Tygodnik Polski Poświęcony Włościanom"

 

Założycielem był pochodzący z Nysy Karol Beniamin Feistl, a wydawcą - burmistrz Pszczyny, dziennikarz, Christian Schemmel. Wśród autorów publikujących w "Tygodniku..." możemy znaleźć tak ważne dla Górnego Śląska postacie jak Józef Lompa, Jan Dzierżoń, pastor Robert Fiedler i botanik pastor Karol Kotschy. Zamieszczano także fragmenty dzieł Ignacego Krasickiego i Franciszka Karpińskiego, oraz przedruki interesujących artykułów z gazet polskich i niemieckich.

Te i inne wydawnictwa, oraz zabytkowe maszyny drukarskie możemy zobaczyć w pszczyńskim Muzeum Prasy Śląskiej im. Wojciecha Korfantego.