wtorek, 2 lipca 2013

Somma

53 lata po Gettysburgu miała miejsce najkrwawsza bitwa I wojny światowej - bitwa nad Sommą http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_nad_Somm%C4%85
Brytyjczycy postanowili wspomóc Francuzów walczących zaciekle od stycznia 1916 r  z Niemcami pod Verdun organizując swoją ofensywę na północnym odcinku frontu zachodniego. Jej cel był jeden - wykrwawić w jak największym stopniu Niemców. Autorem planu ofensywy był brytyjski generał Douglas Haig (jego karykaturalną wersję-generała Melchetta znakomicie sportretował w brytyjskim serialu komediowym "Czarna Żmija" Stephen Fry; na zdjęciu - jedyny cywil. PS - po prawej u góry - tak, tak...to najbardziej znany lekarz świata - doktor House czyli Hugh Laurie)

Ośmiodniowy ostrzał artyleryjski i wysadzenie pod stanowiskami niemieckimi kilku min o łącznej mocy ponad 70 ton trotylu nie przyniosło efektu. Niemcy stawili zacięty  opór i do połowy listopada kiedy to bitwa wygasła Brytyjczycy i Francuzi kosztem 800 tysięcy (!!!) ofiar, przy czterokrotnie mniejszych stratach niemieckich przesunęli linię frontu o 12 kliometrów w głąb pozycji niemieckich.
Poniżej: ostrzał brytyjskiej artylerii, atakujący Brytyjczycy, i opis pierwszego dnia bitwy -  najkrwawszego dnia w historii armii brytyjskiej pióra Włodzimierza Kalickiego


1 lipca 1916

Mecz wspaniały, choć przegrany

Wreszcie w miarę spokojna noc. Wreszcie można usłyszeć, co mówią koledzy w okopie, można nawet się zdrzemnąć.

Ale to tylko cisza przed prawdziwą burzą. O 7 rano 1537 angielskich dział, w tym niemal 500 ciężkich, zgromadzonych na wąskim, zaledwie 25-kilometrowym brytyjskim odcinku frontu we Francji, nad Sommą, wznawia ostrzał z niespotykaną siłą. Angielscy artylerzyści zwijają się jak w ukropie: ładują armaty, ryglują zamki, odpalają, ładują, ryglują, odpalają... Prędzej, prędzej, jeszcze prędzej. O 8 rano nie słychać już ani pojedynczych wystrzałów, ani nawet eksplozji, tylko potworny, apokaliptyczny grzmot. Nad liniami niemieckich okopów wznosi się rozświetlany wybuchami gigantyczny wał dymu i kurzu, który zamienia dzień w noc. Nigdy dotąd w dziejach wojen ostrzał artylerii nie był równie intensywny.

Tak właśnie wyobrażał sobie wstęp do ofensywy nad Sommą jej pomysłodawca, francuski generał Joseph Joffre. Alianckie sztaby uważają ją za najważniejszą operację w trzecim roku wojny światowej. Co prawda na tym obszarze nie ma żadnych celów strategicznych, ale prawdziwe cele tej ofensywy leżą daleko stąd. Przełamanie niemieckiego frontu tu, nad Sommą, ma odciążyć francuską armię, od lutego tego roku wykrwawiającą się w straszliwych walkach pod Verdun. Powinno także zmusić Niemców do wycofania znacznych sił z frontu wschodniego i do rzucenia ich nad Sommę. W ten sposób alianci pomogliby rosyjskiemu sojusznikowi. Rozpoczęta bowiem przed miesiącem wielka ofensywa carskiego generała Brusiłowa po początkowych błyskotliwych sukcesach została zatrzymana przez armie niemiecką i austro-węgierską.

Pół roku temu gen. Joffre miał wielkie plany. Niemiecką obronę zamierzał przełamać na froncie długości ponad 100 km ogromnymi siłami dwóch armii francuskich i jednej brytyjskiej. Ale z przeznaczonych do szturmu nad Sommą 40 dywizji piechoty w ciągu kilku miesięcy 24 zostały zmielone pod Verdun. Nad Sommę dotarło tylko 5 dywizji francuskich piechurów w charakterystycznych niebieskawych płaszczach, z połami zapinanymi wysoko na guziki i w nie mniej charakterystycznych hełmach z niewielkim daszkiem. Cały ciężar francuskiej ofensywy mają udźwignąć Brytyjczycy.

A jest to ciężar niemały. Nad Sommą nie było poważniejszych walk od jesieni 1914 roku. Przez ten czas Niemcy zamienili ten odcinek frontu w prawdziwą twierdzę. Ich obrona to dwa systemy ciągłych pozycji składających się z rozbudowanych na głębokość kilometra głębokich transzei i bunkrów. Między transzejami ciągną się już nie linie, ale szerokie na kilkadziesiąt metrów pola drutów kolczastych. Ale to jeszcze nic. Niemcy zajmują kredowe wzgórza, z których mają doskonały wgląd w pozycje aliantów. Przez półtora roku w twardej kredowej glebie tych wzgórz wyryli na głębokości około 10 metrów gigantyczną sieć podziemnych korytarzy, galerii i rozległych komór. Mieszczą się tam bunkry dla piechoty, kuchnie polowe, pralnie, szpitale, ogromne magazyny zapasów i amunicji. Podziemne miasteczko oświetlane jest lampami elektrycznymi zasilanymi przez podziemne elektrownie dieslowskie - tymczasem oświetlenie elektryczne w europejskich miastach to ciągle jeszcze rzadkość. Nawet najcięższe francuskie działa kolejowe kalibru 40 cm, wystrzeliwujące ważące tonę pociski, nie są w stanie zagrozić niemieckim podziemiom.

Głównodowodzący brytyjskimi siłami we Francji gen. sir Douglas Haig z grubsza zdaje sobie sprawę z trudności, jakie nad Sommą czekają jego żołnierzy. Wcześniej proponował przeprowadzenie ofensywy raczej we Flandrii, ale gen. Joffre zakrzyczał go. Gen Haig, który pozostaje pod wpływem swego charyzmatycznego francuskiego kolegi, zgodził się na Sommę.

Ale gen. Haig ma też swoje atuty. W styczniu brytyjski rząd wprowadził obowiązkowy pobór. Do armii napłynęły setki tysięcy rekrutów, także z Kanady, Nowej Zelandii, Południowej Afryki, Jamajki, Indii. Brytyjczycy w największej tajemnicy pośpiesznie produkują kolejne egzemplarze nowej cudownej broni - tanku. Opancerzony pojazd na gąsienicach, uzbrojony w armaty i karabiny maszynowe, niewrażliwy na ogień lżejszej artylerii, ma zmiażdżyć niemiecki opór.

Cały kłopot gen. Haiga w tym, że brakuje mu czasu. Tanki napływają powoli, a rekruci nie mają pojęcia o wojnie: strzelają Panu Bogu w okno, jak na majówce wychodzą z okopów, by popatrzeć na niemieckie pozycje, nie mają zielonego pojęcia o kryciu się w terenie podczas ataku. Dlatego gen. Haig poprosił gen. Joffre o rozpoczęcie ofensywy 15 sierpnia. "W żadnym wypadku! 1 lipca! 
Tylko 1 lipca!" - histerycznie krzyczał w odpowiedzi Joffre. Haig znów ustąpił.

Sześć dni temu zaczęło się artyleryjskie przygotowanie aliantów. W parę dób wystrzelono 1,5 mln pocisków - tyle, ile brytyjski przemysł zdołał wyprodukować przez pierwsze 11 miesięcy wojny. Niemieccy piechurzy zaczęli tracić słuch. Na domiar złego lunęły ulewne deszcze. Gdzieś na dnie zalanego błotnistą breją okopu, w opadających po eksplozjach grudach ziemi, szczątkach drewnianych umocnień, resztkach ciał zabitych czaił się wraz z kolegami i psem łącznikowym gefrajter Adolf Hitler.

Ale dzisiejsza poranna nawałnica pocisków nie ma sobie równej. Feerii wybuchów pośród niemieckich pozycji i gigantycznej ścianie dymu przyglądają się znad swoich okopów dziesiątki tysięcy brytyjskich oficerów i żołnierzy. Są wśród nich poeci Edmund Blunden, Robert Graves, John Masefield i obiecujący zawodowi wojskowi Bernard Law Montgomery i Archibald Wavell.

Od wielu tygodni najlepsi francuscy i brytyjscy górnicy po cichutku ryli w kredzie 300-metrowe korytarze - aż pod niemieckie podziemne miasteczka na wzgórzach. Komory na końcu korytarzy wypełnili tonami materiałów wybuchowych. Teraz odpalają te gigantyczne podziemne miny. Kratery po ich eksplozjach mają ponad 50 m średnicy i blisko 20 m głębokości.

Pośród huku dział rozlegają się gwizdki angielskich oficerów. Z zalanych wodą okopów gramolą się brytyjscy piechurzy. Każdy dźwiga tornister, a w nim 220 naboi i suchy prowiant, karabin, dwa granaty i jakiś dodatkowy sprzęt: kilof, łopatę, worek z piaskiem, klatkę z gołębiami pocztowymi. W sumie co najmniej 50 kilogramów. 120 tys. żołnierzy idzie w gęstych falach, ramię przy ramieniu. Na ich czele maszerują młodzi, także nieostrzelani oficerowie. Trzymają stary, dobry, brytyjski fason. Wielu niesie nad głowami parasolki - deszcz co prawda przestał w tym momencie padać, ale wyszło palące słońce. Inni wymachują laseczkami, kopią przed sobą futbolowe piłki. Widząc to, żołnierze nabierają otuchy i dziarsko maszerują pod lufy niemieckich karabinów maszynowych.

Tydzień artyleryjskiej nawały nie zdołał zniszczyć ich stanowisk. Udało się przetrwać także niemieckiej artylerii. Do południa pod ogniem pada 20 tys. zabitych Brytyjczyków i 40 tys. rannych - co drugi z atakujących. Zdobycze terytorialne nie przekraczają kilometra.

Wieczorem gen. Rees, dowódca 94. Brygady Piechoty, zapisuje w raporcie:


"Szli szereg za szeregiem ubrani jak na paradę i ani jeden żołnierz nie próbował się skryć przed ciężkim ogniem artylerii i karabinów maszynowych, który kładł ich trupem. (...) Raporty, jakie otrzymywałem od tych nielicznych, którzy przeżyli to wspaniałe natarcie, potwierdzają to, co widziałem. Nikt z naszych żołnierzy nie dotarł do linii frontu".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz