Brytyjczycy postanowili wspomóc Francuzów walczących zaciekle od stycznia 1916 r z Niemcami pod Verdun organizując swoją ofensywę na północnym odcinku frontu zachodniego. Jej cel był jeden - wykrwawić w jak największym stopniu Niemców. Autorem planu ofensywy był brytyjski generał Douglas Haig (jego karykaturalną wersję-generała Melchetta znakomicie sportretował w brytyjskim serialu komediowym "Czarna Żmija" Stephen Fry; na zdjęciu - jedyny cywil. PS - po prawej u góry - tak, tak...to najbardziej znany lekarz świata - doktor House czyli Hugh Laurie)
Ośmiodniowy ostrzał artyleryjski i wysadzenie pod stanowiskami niemieckimi kilku min o łącznej mocy ponad 70 ton trotylu nie przyniosło efektu. Niemcy stawili zacięty opór i do połowy listopada kiedy to bitwa wygasła Brytyjczycy i Francuzi kosztem 800 tysięcy (!!!) ofiar, przy czterokrotnie mniejszych stratach niemieckich przesunęli linię frontu o 12 kliometrów w głąb pozycji niemieckich.
Poniżej: ostrzał brytyjskiej artylerii, atakujący Brytyjczycy, i opis pierwszego dnia bitwy - najkrwawszego dnia w historii armii brytyjskiej pióra Włodzimierza Kalickiego
1
lipca 1916
Mecz
wspaniały, choć przegrany
Wreszcie w
miarę spokojna noc. Wreszcie można usłyszeć, co mówią koledzy w okopie, można
nawet się zdrzemnąć.
Ale to tylko
cisza przed prawdziwą burzą. O 7 rano 1537 angielskich dział, w tym niemal 500
ciężkich, zgromadzonych na wąskim, zaledwie 25-kilometrowym brytyjskim odcinku
frontu we Francji, nad Sommą, wznawia ostrzał z niespotykaną siłą. Angielscy
artylerzyści zwijają się jak w ukropie: ładują armaty, ryglują zamki, odpalają,
ładują, ryglują, odpalają... Prędzej, prędzej, jeszcze prędzej. O 8 rano nie
słychać już ani pojedynczych wystrzałów, ani nawet eksplozji, tylko potworny,
apokaliptyczny grzmot. Nad liniami niemieckich okopów wznosi się rozświetlany
wybuchami gigantyczny wał dymu i kurzu, który zamienia dzień w noc. Nigdy dotąd
w dziejach wojen ostrzał artylerii nie był równie intensywny.
Tak właśnie
wyobrażał sobie wstęp do ofensywy nad Sommą jej pomysłodawca, francuski generał
Joseph Joffre. Alianckie sztaby uważają ją za najważniejszą operację w trzecim
roku wojny światowej. Co prawda na tym obszarze nie ma żadnych celów
strategicznych, ale prawdziwe cele tej ofensywy leżą daleko stąd. Przełamanie
niemieckiego frontu tu, nad Sommą, ma odciążyć francuską armię, od lutego tego
roku wykrwawiającą się w straszliwych walkach pod Verdun. Powinno także zmusić
Niemców do wycofania znacznych sił z frontu wschodniego i do rzucenia ich nad
Sommę. W ten sposób alianci pomogliby rosyjskiemu sojusznikowi. Rozpoczęta
bowiem przed miesiącem wielka ofensywa carskiego generała Brusiłowa po
początkowych błyskotliwych sukcesach została zatrzymana przez armie niemiecką i
austro-węgierską.
Pół roku
temu gen. Joffre miał wielkie plany. Niemiecką obronę zamierzał przełamać na
froncie długości ponad 100 km
ogromnymi siłami dwóch armii francuskich i jednej brytyjskiej. Ale z
przeznaczonych do szturmu nad Sommą 40 dywizji piechoty w ciągu kilku miesięcy
24 zostały zmielone pod Verdun. Nad Sommę dotarło tylko 5 dywizji francuskich
piechurów w charakterystycznych niebieskawych płaszczach, z połami zapinanymi
wysoko na guziki i w nie mniej charakterystycznych hełmach z niewielkim
daszkiem. Cały ciężar francuskiej ofensywy mają udźwignąć Brytyjczycy.
A jest to
ciężar niemały. Nad Sommą nie było poważniejszych walk od jesieni 1914 roku.
Przez ten czas Niemcy zamienili ten odcinek frontu w prawdziwą twierdzę. Ich
obrona to dwa systemy ciągłych pozycji składających się z rozbudowanych na
głębokość kilometra głębokich transzei i bunkrów. Między transzejami ciągną się
już nie linie, ale szerokie na kilkadziesiąt metrów pola drutów kolczastych.
Ale to jeszcze nic. Niemcy zajmują kredowe wzgórza, z których mają doskonały
wgląd w pozycje aliantów. Przez półtora roku w twardej kredowej glebie tych
wzgórz wyryli na głębokości około 10 metrów gigantyczną sieć podziemnych
korytarzy, galerii i rozległych komór. Mieszczą się tam bunkry dla piechoty,
kuchnie polowe, pralnie, szpitale, ogromne magazyny zapasów i amunicji.
Podziemne miasteczko oświetlane jest lampami elektrycznymi zasilanymi przez
podziemne elektrownie dieslowskie - tymczasem oświetlenie elektryczne w
europejskich miastach to ciągle jeszcze rzadkość. Nawet najcięższe francuskie
działa kolejowe kalibru 40 cm,
wystrzeliwujące ważące tonę pociski, nie są w stanie zagrozić niemieckim
podziemiom.
Głównodowodzący
brytyjskimi siłami we Francji gen. sir Douglas Haig z grubsza zdaje sobie
sprawę z trudności, jakie nad Sommą czekają jego żołnierzy. Wcześniej
proponował przeprowadzenie ofensywy raczej we Flandrii, ale gen. Joffre zakrzyczał
go. Gen Haig, który pozostaje pod wpływem swego charyzmatycznego francuskiego
kolegi, zgodził się na Sommę.
Ale gen.
Haig ma też swoje atuty. W styczniu brytyjski rząd wprowadził obowiązkowy
pobór. Do armii napłynęły setki tysięcy rekrutów, także z Kanady, Nowej
Zelandii, Południowej Afryki, Jamajki, Indii. Brytyjczycy w największej
tajemnicy pośpiesznie produkują kolejne egzemplarze nowej cudownej broni -
tanku. Opancerzony pojazd na gąsienicach, uzbrojony w armaty i karabiny
maszynowe, niewrażliwy na ogień lżejszej artylerii, ma zmiażdżyć niemiecki
opór.
Cały kłopot
gen. Haiga w tym, że brakuje mu czasu. Tanki napływają powoli, a rekruci nie
mają pojęcia o wojnie: strzelają Panu Bogu w okno, jak na majówce wychodzą z
okopów, by popatrzeć na niemieckie pozycje, nie mają zielonego pojęcia o kryciu
się w terenie podczas ataku. Dlatego gen. Haig poprosił gen. Joffre o
rozpoczęcie ofensywy 15 sierpnia. "W żadnym wypadku! 1 lipca!
Tylko 1
lipca!" - histerycznie krzyczał w odpowiedzi Joffre. Haig znów ustąpił.
Sześć dni
temu zaczęło się artyleryjskie przygotowanie aliantów. W parę dób wystrzelono
1,5 mln pocisków - tyle, ile brytyjski przemysł zdołał wyprodukować przez
pierwsze 11 miesięcy wojny. Niemieccy piechurzy zaczęli tracić słuch. Na domiar
złego lunęły ulewne deszcze. Gdzieś na dnie zalanego błotnistą breją okopu, w
opadających po eksplozjach grudach ziemi, szczątkach drewnianych umocnień,
resztkach ciał zabitych czaił się wraz z kolegami i psem łącznikowym gefrajter
Adolf Hitler.
Ale
dzisiejsza poranna nawałnica pocisków nie ma sobie równej. Feerii wybuchów
pośród niemieckich pozycji i gigantycznej ścianie dymu przyglądają się znad
swoich okopów dziesiątki tysięcy brytyjskich oficerów i żołnierzy. Są wśród
nich poeci Edmund Blunden, Robert Graves, John Masefield i obiecujący zawodowi
wojskowi Bernard Law Montgomery i Archibald Wavell.
Od wielu
tygodni najlepsi francuscy i brytyjscy górnicy po cichutku ryli w kredzie
300-metrowe korytarze - aż pod niemieckie podziemne miasteczka na wzgórzach.
Komory na końcu korytarzy wypełnili tonami materiałów wybuchowych. Teraz
odpalają te gigantyczne podziemne miny. Kratery po ich eksplozjach mają ponad 50 m średnicy i blisko 20 m głębokości.
Pośród huku
dział rozlegają się gwizdki angielskich oficerów. Z zalanych wodą okopów
gramolą się brytyjscy piechurzy. Każdy dźwiga tornister, a w nim 220 naboi i
suchy prowiant, karabin, dwa granaty i jakiś dodatkowy sprzęt: kilof, łopatę,
worek z piaskiem, klatkę z gołębiami pocztowymi. W sumie co najmniej 50 kilogramów. 120
tys. żołnierzy idzie w gęstych falach, ramię przy ramieniu. Na ich czele
maszerują młodzi, także nieostrzelani oficerowie. Trzymają stary, dobry,
brytyjski fason. Wielu niesie nad głowami parasolki - deszcz co prawda przestał
w tym momencie padać, ale wyszło palące słońce. Inni wymachują laseczkami,
kopią przed sobą futbolowe piłki. Widząc to, żołnierze nabierają otuchy i
dziarsko maszerują pod lufy niemieckich karabinów maszynowych.
Tydzień
artyleryjskiej nawały nie zdołał zniszczyć ich stanowisk. Udało się przetrwać
także niemieckiej artylerii. Do południa pod ogniem pada 20 tys. zabitych
Brytyjczyków i 40 tys. rannych - co drugi z atakujących. Zdobycze terytorialne
nie przekraczają kilometra.
Wieczorem
gen. Rees, dowódca 94. Brygady Piechoty, zapisuje w raporcie:
"Szli szereg za szeregiem ubrani jak na paradę i
ani jeden żołnierz nie próbował się skryć przed ciężkim ogniem artylerii i
karabinów maszynowych, który kładł ich trupem. (...) Raporty, jakie
otrzymywałem od tych nielicznych, którzy przeżyli to wspaniałe natarcie,
potwierdzają to, co widziałem. Nikt z naszych żołnierzy nie dotarł do linii
frontu".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz