wtorek, 2 lipca 2013

Gettysburg

Kolejny wpis, z lekkim opóźnieniem
150 lat temu stoczona została w dniach 1-3 lipca najkrwawsza bitwa w historii USA.Mowa tu o bitwie pod Gettysburgiem. http://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Gettysburgiem
Stoczona została w trakcie wojny domowej, zwanej wojną secesyjną. http://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_secesyjna
Naprzeciw siebie stanęły wojska skonfederowanych stanów południowych http://pl.wikipedia.or/wiki/Skonfederowane_Stany_Ameryki i wojska stanów północnych czyli Unii http://pl.wikipedia.org/wiki/Unia_%28Stany_Zjednoczone%29. Po 3 dniach krwawych zmagań zwycięstwo odniosły siły Unii, lecz nie zdołały one rozgromić sił konfederackich, które zdołały
kilka dni później wycofać się za rzekę Potomac. Poniżej kolejno:  konfederacki  kawalerzysta i piechur wojsk Unii, literatura tematu i obraz bitwy w filmie, oraz jej literacka wizja pióra Włodzimierza Kalickiego.


3 VII 1863: Bardzo smutny dzień
Noc przynosi ulgę. Wreszcie ustępuje spiekota dręcząca żołnierzy obu stron. Na polach i wzgórzach pod Gettysburgiem opada kurz drugiego dnia bitwy. W ciemnościach słychać rozdzierające krzyki i jęki setek rannych, na przedpolu żołnierze obu stron szukają swoich towarzyszy broni. Wre gorączkowa praca w lazaretach po obu stronach frontu. Konne ambulanse zwożą setki rannych. Sanitariusze jednym rzutem oka rozstrzygają ich los. Ranni w ręce lub nogi, rokujący na przeżycie w paskudnych warunkach polowych, trafiają na długie drewniane stoły. Nie ma czasu na dezynfekcję czy tylko obmycie ran. Sanitariusze skrapiają rannym twarz eterem, zbryzgani krwią po białka oczu chirurdzy w świetle świec bez ceregieli amputują kończyny. Ranni w głowę, płuca lub brzuch układani są nieco dalej. Na nich szkoda czasu lekarzy; muszą umrzeć.
Nieludzko zmęczeni żołnierze śpią, ale ich dowódcy aż do świtu naradzają się i studiują mapy. Generałowie obu stron świetnie zdają sobie sprawę, że dzisiejsze starcie zakończy bitwę, a wynik bitwy przesądzi losy wojny i rozstrzygnie kwestię najważniejszą: czy Południe może wyłamać się ze wspólnoty Stanów Zjednoczonych i pójść własną drogą jako odrębne państwo związkowe wolnych stanów, czy też Północ utrzyma jedność USA? Innymi słowy: czy w północnej Ameryce będzie jeden gigant - Stany Zjednoczone, czy też dwa wielkie anglojęzyczne państwa o odmiennych ustrojach społeczno-politycznych.
Wojna domowa, której detonatorem stała się kwestia utrzymania niewolnictwa, jest bowiem finałem długiego procesu oddalania się południowej części Stanów Zjednoczonych Ameryki od Północy. Stany południowe to przede wszystkim rolnictwo, bawełna, niewolnictwo, to kultura ziemiańska. Na Południu przemysł i wielkie finanse są w powijakach, dominują wsie i małe miasteczka. Północ jest gospodarczym tygrysem ówczesnego świata, rozwija się w oszałamiającym tempie. Tu rosną wielkie miasta, nowoczesne fabryki. Amerykanie z miast Północy mawiają o sobie z dumą, że są społecznością mechaników. Różnice między Północą i Południem są tak wielkie, że narasta swoisty patriotyzm południowców, poczucie, iż biali z Południa są odrębnym narodem.
Przed trzema laty Karolina Południowa, a w ślad za nią kolejne stany Południa wystąpiły ze Stanów Zjednoczonych Ameryki i powołały nowe państwo - Stany Skonfederowane Ameryki. Wojna domowa stała się nieuchronna.
Północ jest silniejsza. Ma więcej ludności, dużo więcej fabryk zbrojeniowych i kapitału. Żołnierze federalni, w porządnych niebieskich mundurach, są świetne zaopatrzeni. Przed atakiem często porzucają nieporęczne koce i płaszcze - po bitwie dostaną przecież nowe! Strzelcy Konfederacji noszą zgrzebne szare kurtki z samodziału. Nierzadko walczą boso - do czasu, aż zdejmą buty z nóg zabitych żołnierzy federalnych. Są jednak groźnym przeciwnikiem - dobrze strzelają, są karni, walczą jak lwy. Obie strony biją się zaciekle, nie bacząc na ogromne straty. Południowcy walczą o wolność, tak jak ją rozumieją, i o niepodległość. Żołnierze Północy walczą o jedność państwa.
Dwa lata wojny nie przyniosły rozstrzygnięcia. Czas gra na niekorzyść Konfederacji, więc najlepszy dowódca Południa, gen. Robert E. Lee, postanowił przenieść walki na tereny przeciwnika. Jego niemal 80-tysięczna armia wkroczyła do federalnej Pensylwanii. Perspektywa spustoszenia tego bogatego stanu, zdobycia wielkich miast, Filadelfii, Baltimore, Pittsburgha i Nowego Jorku, dawała nadzieję na zachwianie gospodarką Północy i uratowanie niepodległości Południa. W ślad za armią gen. Lee ruszyła licząca 100 tys. żołnierzy federalna Armia Potomaku. Do decydującego starcia doszło pod Gettysburgiem. Przez dwa dni konfederaci gen. Lee nacierali na pozycje federalnych dowodzonych przez gen. George'a G. Meade'a. Uporczywie, w ciężkich walkach, spychali ich za miasto, na południe. Obie strony poniosły ogromne straty. W walkach w samym Gettysburgu zdziesiątkowany został przez Południowców polsko-niemiecki pułk federalny z Nowego Jorku. Błędy wybitnego dowódcy, jakim był gen. Lee, i nieudolność niektórych z jego generałów spowodowały jednak, że mimo lokalnych sukcesów ani pierwszego, ani drugiego dnia konfederaci nie rozstrzygnęli bitwy na swą korzyść.
Teraz, choć słabsi od przeciwnika, po raz trzeci ruszyć mają do szturmu.
Jest dobrze po pierwszej w nocy, gdy gen. Lee kończy opracowywać logistykę ewakuacji rannych w dzisiejszym starciu i rusza do gen. Longstreeta, swego najlepszego dowódcy polowego. Longstreet krytykuje plan walki przełożonego, ale gen. Lee upiera się przy fatalnym pomyśle frontalnego ataku na liczniejsze wojska federalne umocnione na wzgórzach.
O 3.45 nad ranem zaczyna się. Piechota i artyleria federalna uprzedza ogniem atak lewego skrzydła konfederatów na Wzgórze Culpa. Tutejsi mieszkańcy nazwali je tak od nazwiska właściciela pobliskiej farmy. Traf chce, że w szeregach konfederatów idących do szturmu jest syn farmera Culpa, Wesley. Wczoraj odwiedził ojca i siostry, teraz atakuje wzgórze swego imienia. Ciężkie walki trwają do 11 rano. Południowcy wycofują się. Na stokach Wzgórza Culpa pozostaje pięciuset zabitych w szarych mundurach Konfederacji. Wśród nich szeregowiec Wesley Culp.
Konfederaci tkwią w impasie. Gen. Lee postanawia, tak jak planował nad ranem, uderzyć całą mocą w centrum, na wzgórza tworzące tak zwany Grzbiet Cmentarny. Jego generałowie są przeciw. Ale Lee powiada tylko: "Ten atak musi się udać". O 13.07 w straszliwym upale 135 armat konfederatów rozpoczyna piekielny ostrzał umocnień wzgórza. Mimo obezwładniającego ognia własnej artylerii żołnierze i oficerowie Południa pełni są najgorszych przeczuć. Kiedy jednak kończy się kanonada, 11,5 tys. piechurów w szarych bluzach w nienagannym szyku schodzi z okopów w dolinę pod Grzbietem Cmentarnym. Huraganowy ogień federalnych kładzie ich pokotem, ale nadchodzą następni. W wielu miejscach zabici leżą jeden na drugim, w trzech warstwach. Konfederaci wdzierają się na szczyt. Zwycięstwo, zda się, jest na wyciągnięcie ręki. Ale żołnierze federalni walczą z równą zaciekłością i w końcu spychają niedobitki szarych mundurów w dolinę.
To koniec. Na kolejny atak konfederaci nie mają sił. Gen. Lee pociesza swoich generałów, roztrzęsionych i zrozpaczonych. Generał Pickett, którego dywizja szturmowała Grzbiet Cmentarny, nie może powstrzymać się od płaczu: "Generale, moja wspaniała dywizja została zmieciona z powierzchni ziemi!". "Pańscy ludzie zrobili wszystko, co w ludzkiej mocy. Wina jest wyłącznie moja" - odpowiada wspaniałomyślnie gen. Lee. Ale samokrytyka naczelnego wodza nikomu nie przynosi ulgi. Wszyscy czują, że Gettysburg jest końcem nadziei na niepodległość Południa. Wie o tym także gen. Lee, coraz bardziej milczący i ponury. Po północy widzi go jeden z dowódców kawalerii. Pociesza głównodowodzącego: "Był to dla pana ciężki dzień, generale".
Lee na to: "Tak, to był smutny, bardzo smutny dla nas dzień".
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz