niedziela, 26 kwietnia 2020

26 kwietnia

W 1933 r. utworzono tego dnia jedną z najbardziej przerażających organizacji w dziejach, której nazwa budziła powszechny strach i przerażenie w okupowanej Europie

Ilustracja

a w 1986 r. w wyniku ludzkiego błędu, ryzykanctwa, nieostrożności doszło do największej katastrofy w historii energetyki jądrowej

Ilustracja

Tak pisał o niej w swoim artykule z cyklu  "Zdarzyło się wczoraj" Włodzimierz Kalicki

26 IV 1986
Eksperymentatorzy
Kurczowo naciska czerwony przycisk. Ale pręty bezpieczeństwa nie opadają
Punktualnie o godzinie 0.00 dyżur w sterowni IV bloku elektrowni atomowej w Czarnobylu obejmuje zmiana nr 5. Przed półkolistym pulpitem zasiada naczelnik zmiany inżynier Aleksander Akimow. Lewa strona pulpitu przeznaczona jest do sterowania reaktorem. Tam siada starszy inżynier Leonid Toptunow. Przy prawym skrzydle pulpitu służącym do sterowania turbinami elektrowni jest już starszy inżynier Igor Kirszenbaum. Między nimi starszy inżynier sterowania blokiem Borys Stolarczuk.
W sterowni powinni siedzieć tylko ci czterej. Ale dziś w nocy jest tu tłok. Z tyłu siedzi zastępca głównego inżyniera elektrowni Anatolij Diatłow. Obok niego - inżynier Miedlenko ze zjednoczenia Dontechenergo, inżynierowie z Charkowskiej Fabryki Turbin, stażyści i część zmiany nr 4. W sumie tuzin osób. Wszyscy obserwują eksperyment.
Eksperyment zaczął się przed 23 godzinami. Podjęto go, bo zbudowany w 1983 roku IV blok został wadliwie zaprojektowany i wyposażony. Wszystkie urządzenia czarnobylskiej elektrowni, w tym także służące do obsługi reaktora w razie awarii, zasilane są prądem z turbin napędzanych przez parę z reaktora atomowego. Gdyby para przestała dopływać do turbogeneratora, zabrakłoby prądu do awaryjnej obsługi reaktora. Na taki wypadek blok IV zaopatrzono w rezerwowy generator napędzany silnikiem dieslowskim. Ale okazało się, że generatory rozpędzają się zbyt wolno. W normalnym świecie nie byłoby wielkiego problemu - kupiono by lepsze generatory dieslowskie. Ale w świecie komunizmu - w świecie wskaźników, rubli dewizowych, przydziałów, limitów - o tym nie ma mowy. Inżynierowie z Dontechenergo przeprojektowali zatem główny turbogenerator.
Od wczoraj testują udoskonaloną instalację. Wczoraj o godz. 14, w trzynastej godzinie prób, Diatłow polecił - zgodnie z programem eksperymentu - odłączyć system chłodzenia awaryjnego. Wkrótce eksperymentatorzy mieli przystąpić do zatrzymania turbogeneratora. Ale nagle z kijowskiej dyspozytorni mocy przyszło polecenie, by wyłączenie wstrzymać jeszcze na parę godzin - w sieci brakło energii. Polecenie wykonano. Turbogenerator pracował. Zmęczeni, zestresowani inżynierowie zapomnieli tymczasem, że pracuje on z wyłączonym systemem chłodzenia awaryjnego.
Kijów zezwolił na wyłączenie go dopiero wczoraj o 23. Inżynierowie słaniali się na nogach, ale żądny sukcesu Diatłow zarządził kontynuowanie eksperymentu. Odłączono tzw. ŁAR, system automatycznej regulacji mocy reaktora atomowego. Od tej pory nad reaktorem zapanować mogli już tylko operatorzy, sterując ręcznie jego parametrami. To wielka sztuka.
Jest pięć minut po północy. Piąta zmiana przejmuje sterowanie blokiem. Inżynier Toptunow powoli obniża moc reaktora. Ma utrzymać ją ostatecznie na poziomie 1500 MW. Ale o godzinie 00.28 Toptunow popełnia błąd operatorski. Moc reaktora gwałtownie spada do 30 MW. Reaktor wchodzi w stan niestabilny. Jego rdzeń zaczyna się zatruwać niebezpiecznymi izotopami, głównie ksenonem-135. Diatłow zrywa się z fotela, biega za operatorami, krzyczy: "Japońskie karaski! Nie potraficie! Analfabeci! Zerwaliście doświadczenie!". Czas płynie, reaktor niebezpiecznie zatruwa się. Co robić?
Toptunow gorączkowo naradza się z Akimowem. Za ich plecami Diatłow wrzeszczy, by natychmiast zwiększyć moc, bo nie będzie eksperymentu. W końcu Toptunow podejmuje jedyną słuszną decyzję: "Nie będę zwiększał mocy". Chce wyłączyć reaktor. Popiera go Akimow. Rozwścieczony Diatłow rozkazuje mu - wbrew instrukcji obsługi reaktora - wyciągnąć wszystkie pręty sterujące ze strefy aktywnej reaktora. Toptunow odmawia. To byłoby igranie z ogniem, atomowym ogniem. Wtedy Diatłow krzyczy, że jeśli Toptunow nie wykona jego polecenia, zrobi to inny inżynier.
Młodziutki, zaledwie 25-letni Toptunow boi się, że jeśli się uprze i jeszcze raz odmówi, Diatłow wyrzuci go z pracy. Wyciąga pręty sterujące. To prosta droga do eksplozji reaktora.
Szaleństw Diatłowa nie widać końca. Teraz każe odłączyć automatyczny system opuszczania prętów bezpieczeństwa do strefy aktywnej reaktora. Pod presją jego wrzasków inżynierowie odłączają system. Jest godzina 0.43.
15 minut później Diatłow poleca włączyć dodatkowe pompy układu chłodzącego. To część planowanego eksperymentu, ale w tej krytycznej sytuacji włączenie ich pogarsza jeszcze chłodzenie reaktora. Borys Stolarczuk miota się przy swojej części pulpitu sterowniczego. Usiłuje ustabilizować niebezpiecznie spadające ciśnienie pary w newralgicznej części systemu chłodzącego. Niczym multiinstrumentalista przesuwa suwaki, kręci pokrętłami, ale wszystko na nic.
Wrzaski i wyzwiska odebrały operatorom bloku resztki instynktu samozachowawczego. Udziela się im histeria Diatłowa - eksperyment ponad wszystko!
Jest 22 minuty i 30 sekund po pierwszej. Toptunow zauważa katastrofalne zmiany parametrów reaktora. Wyłączyć, wyłączyć ten reaktor! Ale Diatłow niczym bokser zamroczony ciosem nie reaguje na nic, co mogłoby zakłócić wymarzony eksperyment. Poleca inż. Kirszenbaumowi odłączenie dopływu pary do turbiny. Czyste szaleństwo, ale Kirszenbaum posłusznie zamyka zawór główny. Turbina gwałtownie zwalnia, zapasowy generator dieslowski - jak było do przewidzenia - zbyt wolno wkręca się na obroty. W reaktorze nagle rośnie ciśnienie, w mgnieniu oka kilkanaście razy rośnie jego moc. Nagle ze zbiorowego zaczadzenia wyrywa się szef piątej zmiany Aleksander Akimow. "Lonia, włączaj AZ-5!" - krzyczy do Toptunowa. AZ-5 to awaryjny system opuszczania do strefy aktywnej reaktora prętów bezpieczeństwa odłączony przed 40 minutami na polecenie Diatłowa.
Toptunow zrywa osłonkę i kurczowo naciska czerwony przycisk. Ale rosnąca w reaktorze temperatura powoduje wykrzywienie cyrkonowych rur w strefie aktywnej - większość prętów jest już zablokowana.
Ciśnienie pary rozsadza rury i wypycha ogromną płytę przykrywającą rdzeń reaktora. Do wnętrza dostaje się powietrze, wybuchają płomieniem bloki grafitu. W hali reaktorowej wodór przedostaje się do powietrza. O 1.24 dwie potężne eksplozje targają blokiem IV. Wybuch rozrywa dach, podrzuca ważącą 400 ton ładowarkę, która spada na płonący rdzeń reaktora. Nad elektrownią wykwita gigantyczny słup ognia.
Po dziesięciu minutach pod blok IV podjeżdżają wozy straży pożarnej elektrowni. Gigantyczny blok IV płonie w co najmniej 30 miejscach.
W sterowni siedzą otępiali eksperymentatorzy. Założyli aparaty oddechowe zapobiegające dostaniu się do płuc radioaktywnych skażeń. Akimow przypomina sobie o preparacie jodowym, który zapobiega wchłanianiu przez organizm radioaktywnego izotopu jodu. Wyjmują ze skrytki awaryjnej preparat, rozpuszczają w wodzie, wypijają.
Strażacy w zwykłych mundurach, bez masek, gaszą pożary bloku IV.
O 1.45 dociera tam dowódca zakładowej straży pożarnej major Leonid Tielatnikow. Odnajduje naczelnika zmiany elektrowni. Idą obejrzeć halę reaktora. Przez szczelinę w murach dostrzegają w centralnej sali dziwną, nieziemską poświatę.
Wysoko nad nimi strażacy gaszą pożar dachu nad reaktorem. Obsypują ich rozżarzone kawałki grafitu z wnętrza reaktora ziejące promieniowaniem. Strażacy opadają z sił, tracą przytomność.
O drugiej w nocy szef hali reaktorów bierze sześciu ludzi. Mają dotrzeć do hali reaktora atomowego i zobaczyć, co się stało. Do reaktora nie docierają, ale wypuszczają z instalacji 500 metrów sześciennych wodoru. Gdyby eksplodował, katastrofa zamieniłaby się w apokalipsę. Wracają do sterowni. Idą bez sił, powłóczą nogami, kaszlą, wymiotują.
Na pogotowiu w pobliskim miasteczku Pripiat' dyżur ma dziś w nocy doktor Walentin Białokoń. Karetki przywożą strażaków. Jacyś są dziwni. Język się im plącze jak pijakom, słaniają się na nogach, wymiotują. Doktor sprawdza - nie pili. O szóstej rano przyjeżdża dozymetrysta z przyrządem pomiarowym. Krzyczy na lekarza: "Dlaczego tu stoicie bez środków ochronnych? Tu jest szalony poziom skażenia!". Bada chorych strażaków - chodzące bomby promieniotwórcze.
W środku nocy do elektrowni dociera dyrektor Wiktor Briuchanow. Orientuje się w końcu, że reaktor w bloku IV eksplodował, że płonący rdzeń wyrzuca w powietrze więcej materiałów radioaktywnych niż spadło ich na Hiroszimę po wybuchu bomby atomowej. Briuchanow ma uprawnienia, służbowy obowiązek i zwyczajną ludzką powinność, by zawiadomić załogę elektrowni o skażeniu i ewakuować ludność Pripiati. Ale Briuchanow z naczelnikiem zmiany Rogożkinem boją się o swe kariery. Polecają pracownikom zakładowej obrony cywilnej dokonującym pomiarów skażenia jedynym dostępnym dozymetrem przekazywanie do Kijowa sfałszowanych, 50-krotnie zaniżonych wyników badań. Utajniają zagrożenie skażeniem przed załogą, przed mieszkańcami Pripiati, ba, wpuszczają o ósmej rano następną, pełną zmianę załogi elektrowni. Byle nie zdenerwowali się towarzysze w komitecie kijowskim. O dziesiątej rano drugi sekretarz kijowskiego komitetu KPZR tow. Małomuż zarządza, by nie zawiadamiać ludności milionowej metropolii o promieniotwórczym skażeniu miasta. Ma być jak co dzień: uczniowie w szkołach, pracownicy w fabrykach, emeryci i dzieci w parkach. Przez cały dzień, aż do późnej nocy, do Czarnobyla docierają ściągani przez Moskwę z całego Związku Radzieckiego naukowcy, eksperci, lekarze, napływają oddziały wojskowe. Wieczorem w komitecie miejskim KPZR w Pripiati sztab kryzysowy zaczyna radzić, jak opanować atomową katastrofę. Nieziemska, malinowa poświata nad szczątkami bloku IV widoczna jest teraz z daleka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz