W 1933 r. utworzono tego dnia jedną z najbardziej przerażających organizacji w dziejach, której nazwa budziła powszechny strach i przerażenie w okupowanej Europie
a w 1986 r. w wyniku ludzkiego błędu, ryzykanctwa, nieostrożności doszło do największej katastrofy w historii energetyki jądrowej
Tak pisał o niej w swoim artykule z cyklu "Zdarzyło się wczoraj" Włodzimierz Kalicki
26
IV 1986
Eksperymentatorzy
Kurczowo
naciska czerwony przycisk. Ale pręty bezpieczeństwa nie opadają
Punktualnie
o godzinie 0.00 dyżur w sterowni IV bloku elektrowni atomowej w
Czarnobylu obejmuje zmiana nr 5. Przed półkolistym pulpitem zasiada
naczelnik zmiany inżynier Aleksander Akimow. Lewa strona pulpitu
przeznaczona jest do sterowania reaktorem. Tam siada starszy inżynier
Leonid Toptunow. Przy prawym skrzydle pulpitu służącym do
sterowania turbinami elektrowni jest już starszy inżynier Igor
Kirszenbaum. Między nimi starszy inżynier sterowania blokiem Borys
Stolarczuk.
W
sterowni powinni siedzieć tylko ci czterej. Ale dziś w nocy jest tu
tłok. Z tyłu siedzi zastępca głównego inżyniera elektrowni
Anatolij Diatłow. Obok niego - inżynier Miedlenko ze zjednoczenia
Dontechenergo, inżynierowie z Charkowskiej Fabryki Turbin, stażyści
i część zmiany nr 4. W sumie tuzin osób. Wszyscy obserwują
eksperyment.
Eksperyment
zaczął się przed 23 godzinami. Podjęto go, bo zbudowany w 1983
roku IV blok został wadliwie zaprojektowany i wyposażony. Wszystkie
urządzenia czarnobylskiej elektrowni, w tym także służące do
obsługi reaktora w razie awarii, zasilane są prądem z turbin
napędzanych przez parę z reaktora atomowego. Gdyby para przestała
dopływać do turbogeneratora, zabrakłoby prądu do awaryjnej
obsługi reaktora. Na taki wypadek blok IV zaopatrzono w rezerwowy
generator napędzany silnikiem dieslowskim. Ale okazało się, że
generatory rozpędzają się zbyt wolno. W normalnym świecie nie
byłoby wielkiego problemu - kupiono by lepsze generatory
dieslowskie. Ale w świecie komunizmu - w świecie wskaźników,
rubli dewizowych, przydziałów, limitów - o tym nie ma mowy.
Inżynierowie z Dontechenergo przeprojektowali zatem główny
turbogenerator.
Od
wczoraj testują udoskonaloną instalację. Wczoraj o godz. 14, w
trzynastej godzinie prób, Diatłow polecił - zgodnie z programem
eksperymentu - odłączyć system chłodzenia awaryjnego. Wkrótce
eksperymentatorzy mieli przystąpić do zatrzymania turbogeneratora.
Ale nagle z kijowskiej dyspozytorni mocy przyszło polecenie, by
wyłączenie wstrzymać jeszcze na parę godzin - w sieci brakło
energii. Polecenie wykonano. Turbogenerator pracował. Zmęczeni,
zestresowani inżynierowie zapomnieli tymczasem, że pracuje on z
wyłączonym systemem chłodzenia awaryjnego.
Kijów
zezwolił na wyłączenie go dopiero wczoraj o 23. Inżynierowie
słaniali się na nogach, ale żądny sukcesu Diatłow zarządził
kontynuowanie eksperymentu. Odłączono tzw. ŁAR, system
automatycznej regulacji mocy reaktora atomowego. Od tej pory nad
reaktorem zapanować mogli już tylko operatorzy, sterując ręcznie
jego parametrami. To wielka sztuka.
Jest
pięć minut po północy. Piąta zmiana przejmuje sterowanie
blokiem. Inżynier Toptunow powoli obniża moc reaktora. Ma utrzymać
ją ostatecznie na poziomie 1500 MW. Ale o godzinie 00.28 Toptunow
popełnia błąd operatorski. Moc reaktora gwałtownie spada do 30
MW. Reaktor wchodzi w stan niestabilny. Jego rdzeń zaczyna się
zatruwać niebezpiecznymi izotopami, głównie ksenonem-135. Diatłow
zrywa się z fotela, biega za operatorami, krzyczy: "Japońskie
karaski! Nie potraficie! Analfabeci! Zerwaliście doświadczenie!".
Czas płynie, reaktor niebezpiecznie zatruwa się. Co robić?
Toptunow
gorączkowo naradza się z Akimowem. Za ich plecami Diatłow
wrzeszczy, by natychmiast zwiększyć moc, bo nie będzie
eksperymentu. W końcu Toptunow podejmuje jedyną słuszną decyzję:
"Nie będę zwiększał mocy". Chce wyłączyć reaktor.
Popiera go Akimow. Rozwścieczony Diatłow rozkazuje mu - wbrew
instrukcji obsługi reaktora - wyciągnąć wszystkie pręty
sterujące ze strefy aktywnej reaktora. Toptunow odmawia. To byłoby
igranie z ogniem, atomowym ogniem. Wtedy Diatłow krzyczy, że jeśli
Toptunow nie wykona jego polecenia, zrobi to inny inżynier.
Młodziutki,
zaledwie 25-letni Toptunow boi się, że jeśli się uprze i jeszcze
raz odmówi, Diatłow wyrzuci go z pracy. Wyciąga pręty sterujące.
To prosta droga do eksplozji reaktora.
Szaleństw
Diatłowa nie widać końca. Teraz każe odłączyć automatyczny
system opuszczania prętów bezpieczeństwa do strefy aktywnej
reaktora. Pod presją jego wrzasków inżynierowie odłączają
system. Jest godzina 0.43.
15
minut później Diatłow poleca włączyć dodatkowe pompy układu
chłodzącego. To część planowanego eksperymentu, ale w tej
krytycznej sytuacji włączenie ich pogarsza jeszcze chłodzenie
reaktora. Borys Stolarczuk miota się przy swojej części pulpitu
sterowniczego. Usiłuje ustabilizować niebezpiecznie spadające
ciśnienie pary w newralgicznej części systemu chłodzącego.
Niczym multiinstrumentalista przesuwa suwaki, kręci pokrętłami,
ale wszystko na nic.
Wrzaski
i wyzwiska odebrały operatorom bloku resztki instynktu
samozachowawczego. Udziela się im histeria Diatłowa - eksperyment
ponad wszystko!
Jest
22 minuty i 30 sekund po pierwszej. Toptunow zauważa katastrofalne
zmiany parametrów reaktora. Wyłączyć, wyłączyć ten reaktor!
Ale Diatłow niczym bokser zamroczony ciosem nie reaguje na nic, co
mogłoby zakłócić wymarzony eksperyment. Poleca inż.
Kirszenbaumowi odłączenie dopływu pary do turbiny. Czyste
szaleństwo, ale Kirszenbaum posłusznie zamyka zawór główny.
Turbina gwałtownie zwalnia, zapasowy generator dieslowski - jak było
do przewidzenia - zbyt wolno wkręca się na obroty. W reaktorze
nagle rośnie ciśnienie, w mgnieniu oka kilkanaście razy rośnie
jego moc. Nagle ze zbiorowego zaczadzenia wyrywa się szef piątej
zmiany Aleksander Akimow. "Lonia, włączaj AZ-5!" -
krzyczy do Toptunowa. AZ-5 to awaryjny system opuszczania do strefy
aktywnej reaktora prętów bezpieczeństwa odłączony przed 40
minutami na polecenie Diatłowa.
Toptunow
zrywa osłonkę i kurczowo naciska czerwony przycisk. Ale rosnąca w
reaktorze temperatura powoduje wykrzywienie cyrkonowych rur w strefie
aktywnej - większość prętów jest już zablokowana.
Ciśnienie
pary rozsadza rury i wypycha ogromną płytę przykrywającą rdzeń
reaktora. Do wnętrza dostaje się powietrze, wybuchają płomieniem
bloki grafitu. W hali reaktorowej wodór przedostaje się do
powietrza. O 1.24 dwie potężne eksplozje targają blokiem IV.
Wybuch rozrywa dach, podrzuca ważącą 400 ton ładowarkę, która
spada na płonący rdzeń reaktora. Nad elektrownią wykwita
gigantyczny słup ognia.
Po
dziesięciu minutach pod blok IV podjeżdżają wozy straży pożarnej
elektrowni. Gigantyczny blok IV płonie w co najmniej 30 miejscach.
W
sterowni siedzą otępiali eksperymentatorzy. Założyli aparaty
oddechowe zapobiegające dostaniu się do płuc radioaktywnych
skażeń. Akimow przypomina sobie o preparacie jodowym, który
zapobiega wchłanianiu przez organizm radioaktywnego izotopu jodu.
Wyjmują ze skrytki awaryjnej preparat, rozpuszczają w wodzie,
wypijają.
Strażacy
w zwykłych mundurach, bez masek, gaszą pożary bloku IV.
O
1.45 dociera tam dowódca zakładowej straży pożarnej major Leonid
Tielatnikow. Odnajduje naczelnika zmiany elektrowni. Idą obejrzeć
halę reaktora. Przez szczelinę w murach dostrzegają w centralnej
sali dziwną, nieziemską poświatę.
Wysoko
nad nimi strażacy gaszą pożar dachu nad reaktorem. Obsypują ich
rozżarzone kawałki grafitu z wnętrza reaktora ziejące
promieniowaniem. Strażacy opadają z sił, tracą przytomność.
O
drugiej w nocy szef hali reaktorów bierze sześciu ludzi. Mają
dotrzeć do hali reaktora atomowego i zobaczyć, co się stało. Do
reaktora nie docierają, ale wypuszczają z instalacji 500 metrów
sześciennych wodoru. Gdyby eksplodował, katastrofa zamieniłaby się
w apokalipsę. Wracają do sterowni. Idą bez sił, powłóczą
nogami, kaszlą, wymiotują.
Na
pogotowiu w pobliskim miasteczku Pripiat' dyżur ma dziś w nocy
doktor Walentin Białokoń. Karetki przywożą strażaków. Jacyś są
dziwni. Język się im plącze jak pijakom, słaniają się na
nogach, wymiotują. Doktor sprawdza - nie pili. O szóstej rano
przyjeżdża dozymetrysta z przyrządem pomiarowym. Krzyczy na
lekarza: "Dlaczego tu stoicie bez środków ochronnych? Tu jest
szalony poziom skażenia!". Bada chorych strażaków - chodzące
bomby promieniotwórcze.
W
środku nocy do elektrowni dociera dyrektor Wiktor Briuchanow.
Orientuje się w końcu, że reaktor w bloku IV eksplodował, że
płonący rdzeń wyrzuca w powietrze więcej materiałów
radioaktywnych niż spadło ich na Hiroszimę po wybuchu bomby
atomowej. Briuchanow ma uprawnienia, służbowy obowiązek i
zwyczajną ludzką powinność, by zawiadomić załogę elektrowni o
skażeniu i ewakuować ludność Pripiati. Ale Briuchanow z
naczelnikiem zmiany Rogożkinem boją się o swe kariery. Polecają
pracownikom zakładowej obrony cywilnej dokonującym pomiarów
skażenia jedynym dostępnym dozymetrem przekazywanie do Kijowa
sfałszowanych, 50-krotnie zaniżonych wyników badań. Utajniają
zagrożenie skażeniem przed załogą, przed mieszkańcami Pripiati,
ba, wpuszczają o ósmej rano następną, pełną zmianę załogi
elektrowni. Byle nie zdenerwowali się towarzysze w komitecie
kijowskim. O dziesiątej rano drugi sekretarz kijowskiego komitetu
KPZR tow. Małomuż zarządza, by nie zawiadamiać ludności
milionowej metropolii o promieniotwórczym skażeniu miasta. Ma być
jak co dzień: uczniowie w szkołach, pracownicy w fabrykach, emeryci
i dzieci w parkach. Przez cały dzień, aż do późnej nocy, do Czarnobyla docierają ściągani przez Moskwę z całego Związku Radzieckiego naukowcy, eksperci, lekarze, napływają oddziały wojskowe. Wieczorem w komitecie miejskim KPZR w Pripiati sztab kryzysowy zaczyna radzić, jak opanować atomową katastrofę. Nieziemska, malinowa poświata nad szczątkami bloku IV widoczna jest teraz z daleka