78 lat temu miał miejsce jeden z najsłynniejszych skandali w dziejach mediów .
A w taki sposób opisał go w swym felietonie Włodzimierz Kalicki
30
X 1938
Nalot
Marsjan
W odbiornikach słychać spikera: "Columbia Broadcasting System i afiliowane stacje prezentują Orsona Wellesa i Radiowy Teatr Mercury w >>Wojnie światów<< według Herberta G. Wellsa". I po muzycznej zajawce: "Panie i panowie, dyrektor Teatru Mercury i gwiazda tej audycji Orson Welles".
Teraz Welles opowiada z emfazą: "Wiemy już dziś, że we wczesnych latach XX wieku nasz świat był z bliska obserwowany przez inteligencje większe od ludzkiej (...), obserwowały tę ziemię zazdrosnymi oczami i powoli przygotowywały plany przeciwko nam".
Tylko niewielu słuchaczy zauważa przemyconą przez Wellesa w jednym zdaniu uwagę, że rzecz dzieje się pod koniec listopada przyszłego, 1939 roku, zatem jest literacką fikcją.
Potem, po rutynowej prognozie pogody, spiker zaprasza do transmisji programu muzycznego z najwyższego piętra nowojorskiego hotelu Park Plaza. Orkiestra Ramona Raquello gra "La Cumparsitę". Nagle muzyka cichnie.
"Panie i panowie, przerywamy nasz program muzyki tanecznej, aby podać specjalny komunikat z serwisu Międzykontynentalnych Wiadomości Radiowych. Dwadzieścia minut przed godziną dwudziestą profesor Farrell z obserwatorium Mount Jennings w Chicago donosi o zaobserwowaniu licznych eksplozji rozżarzonego gazu zdarzających się w regularnych odstępach czasu na planecie Mars. Spektroskop wskazuje, że gaz jest wodorem i porusza się w kierunku Ziemi z ogromną prędkością. Profesor Pierson z obserwatorium w Princeton potwierdza wystąpienie tego zjawiska i określa je jako, cytuję, >>podobne do strumienia niebieskiego płomienia wystrzelonego z działa<<. Wracamy teraz do muzyki Ramona Raquello" - informuje inny spiker.
Po chwili spiker łączy się ze studia z reporterem radiowym Carlem Phillipsem, który w obserwatorium Princeton przeprowadza wywiad o niezwykłych efektach na Marsie z prof. Piersonem.
Reporter: "Jest pan jako naukowiec całkiem przekonany, że na Marsie nie istnieje żyjąca inteligencja?".
Profesor: "Szanse, że nie ma tam inteligencji, oceniam na tysiąc do jednego".
Reporter dziękuje profesorowi, lecz w ostatniej chwili nieoczekiwanie przedłuża relację. Opowiada, że profesorowi w tej chwili doręczono ważną depeszę. Pyta, czy może ją odczytać. I czyta: "Sejsmograf zarejestrował wstrząs o sile niemal trzęsienia ziemi, który wystąpił w promieniu około 20 mil od Princeton. Podpisano: Lloyd Gray, szef działu astronomicznego".
Reporter Phillips pyta prof. Piersona, czy wstrząs ma coś wspólnego z tajemniczymi wybuchami na Marsie. Profesor uspokaja, że w rejonie Princeton upadł meteoryt i zbieżność z eksplozjami marsjańskimi jest przypadkowa.
Przez chwilę rozbrzmiewa poważna muzyka fortepianowa, ale nagle cichnie i spiker donosi, że właśnie na farmę w pobliżu Grovers Mill w New Jersey spadł ogromny, płonący obiekt. Zapowiada też, że na miejsce upadku jedzie już grupa reporterów z Carlem Phillipsem na czele i wkrótce nada on korespondencję na żywo.
Po chwili beztroska muzyka taneczna nadawana z hotelu Martinet na Brooklynie milknie. Zaaferowany Carl Phillips donosi, że wraz z prof. Piersonem dojechał w ciągu dziesięciu minut do farmy niejakiego Wilmutha w Grovers Mill, gdzie spadł tajemniczy obiekt. "Sądzę, że jest to rzecz bezpośrednio przede mną, do połowy spalona w ogromnym dole. To wygląda jak wielki cylinder. Metal powłoki jest... tak, nigdy nie widziałem czegoś podobnego do tego" - opisuje radiosłuchaczom swoje wrażenia.
"Ciekawi widzowie cisną się teraz blisko do obiektu. Moglibyście stanąć na stronie?" - pyta na żywo reporter. W tle słychać głos policjanta polecającego gapiom odsunąć się.
Niewielu słuchaczy pamięta, że to tylko słuchowisko radiowe, zresztą większość włączyła odbiorniki już po wstępnych zapowiedziach Orsona Wellesa i jest pewna, że to prawdziwa relacja na żywo. Podczas niedawnego kryzysu monachijskiego w Europie, kiedy wojna wisiała na włosku, amerykańskie stacje radiowe często przerywały programy, by informować o postępach negocjacji z Hitlerem.
Cała Ameryka słucha, jak reporter Phillips pyta profesora, co sądzi o dziwnym obiekcie. "Nie wiem, co myśleć. Pokrywa metalowa jest niewątpliwie pozaziemskiego pochodzenia" - odpowiada skonfundowany uczony.
Nagle reporter krzyczy, że pokrywa się odkręca. Słychać odgłos spadającego wielkiego kawału metalu. Phillips krzyczy: "Panie i panowie, to najbardziej przerażająca rzecz, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem... Momencik! Ktoś się gramoli z pustego czubka. Ktoś... albo coś. Widzę wychylające się z czarnej dziury dwa błyszczące dyski. Byłyby to oczy?". W tle słychać okrzyki przerażenia tłumu. Phillips relacjonuje dalej: "Wielkie nieba, coś wijącego się wychodzi z cienia, jak szary wąż. Teraz jest następny i kolejny, i jeszcze jeden! Wyglądają mi na macki. Teraz widzę ciało tej rzeczy. Jest duże, duże jak niedźwiedź. Ale ta twarz to... Panie i panowie, to jest nie do opisania... Oczy są czarne, usta są w kształcie litery V i ślina ścieka z warg bez brzegów".
Reporter dramatycznym tonem relacjonuje, jak kordon policji otacza dół, jak ośmiornicowaty stwór z Marsa unosi się na mackach i wąską wiązką światła uderza w policjantów. "Wielki Boże! Oni stają w płomieniach! Całe pole jest w ogniu! Lasy, stodoły, baki samochodów!" - krzyczy reporter Phillips.
Miliony słuchaczy zamierają z przerażenia przed głośnikami. Z każdą minutą w dramatycznej oprawie specjalnych efektów dźwiękowych przybywa straszliwych szczegółów. Że promienie śmierci Marsjanina zabiły na polu w Grovers Mill czterdziestu ludzi. Że gubernator New Jersey zarządził wprowadzenie stanu wojennego. Że osiem batalionów piechoty uzbrojonych w karabiny maszynowe otacza dół z Marsjaninem na dnie.
"Panie i panowie! Muszę złożyć oświadczenie. Te dziwne istoty, które wylądowały na rolniczym obszarze Jersey, to straż przednia armii inwazyjnej z planety Mars... Bitwa, która miała miejsce wieczorem koło Grovers Mill, zakończyła się najbardziej wstrząsającą klęską poniesioną przez jakąkolwiek armię nowożytnych czasów; 7 tysięcy ludzi z karabinami i karabinami maszynowymi zmagało się z jedną maszyną bojową najeźdźców z Marsa. Przeżyło tylko 120... Potwór kontroluje teraz środkową część New Jersey... Nie ma obrony, nasza armia jest... zmieciona... Artyleria, siły powietrzne, wszystko zmiecione... Cylindry Marsjan spadają na cały kraj. Jeden koło Buffalo, jeden koło Chicago, koło St. Louis... Stalowa głowa maszyny jest równa szczytom wieżowców... Wydobywa się z niej dym, czarny dym.... Osiąga Times Square. Ludzie próbują uciekać od tego, ale nadaremnie. Padają jak muchy..." - donoszą na przemian reporter i spikerzy.
Audycja wywołuje panikę w całych Stanach Zjednoczonych. Tysiące słuchaczy opuszczają domostwa i rzucają się z rodzinami do ucieczki. Tysiące chowają się w piwnicach, ładują broń, by drogo sprzedać swe życie. W Nowym Jorku mnóstwo ludzi ucieka z domów do parków. W Harlemie komisariaty policji przy ulicy 123 Wschodniej oraz 135 Wschodniej oblężone są przez uciekinierów domagających się informacji, dokąd będą ewakuowani. Łącznica telefoniczna redakcji "New York Timesa" w krótkim czasie przyjmuje 875 alarmów od przerażonych czytelników. Część z nich chce się dowiedzieć od dyżurnego redaktora, o której godzinie nastąpi koniec świata. W Newark ponad dwadzieścia rodzin z bloku przy Alei Hawthorne'a rusza do ucieczki na prowincję. Wszyscy mają głowy owinięte mokrymi ręcznikami dla ochrony przed marsjańskim gazem. Linia autobusowa Dixy Bus zawiesza kursy. Niedoszła pasażerka Dorothy Brown dzwoni z pretensjami do dyspozytora. W odpowiedzi słyszy: "Zbliża się koniec świata, a ja mam jeszcze parę spraw do załatwienia".
W całym kraju stanowe komendy policji co rusz rozsyłają do wszystkich posterunków dalekopisy z informacją, że audycja jest tylko słuchowiskiem fantas-tycznym. Policjanci starają się opanować panikę, tłumaczą, że inwazji nie ma.
O 20.48 agencja Associated Press nadaje depeszę: "Nota do wydawców gazet: alarmy od radiosłuchaczy w całych Stanach Zjednoczonych w sprawie upadku meteorytu, który zabił pewną liczbę mieszkańców Jersey, są rezultatem inscenizacji w studiu".
O 21 audycja Orsona Wellesa kończy się krzepiącą informacją, że marsjańskie potwory, które pokonały amerykańską armię, konają zainfekowane przez ziemskie bakterie, na które najeźdźcy nie są uodpornieni.
Wkrótce po zakończeniu audycji CBS emituje oświadczenie, w którym podkreśla, że nie chciała wprowadzić słuchaczy w błąd, przeciwnie, gdy zorientowano się, że uważają oni inscenizację za prawdziwą relację z pozaziemskiej inwazji, czterokrotnie informowano na antenie o fikcyjnym charakterze audycji. Potem głos zabiera Orson Welles. Tłumaczy, że zrobił inscenizację powieści H.G. Wellsa w taki sposób, bo obawiał się, że przy tradycyjnej aranżacji historii w oczywisty sposób nieprawdopodobnej słuchacze umrą z nudów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz