75 lat temu doszło do jednej z najbardziej znanych prowokacji służb specjalnych III Rzeszy. Mowa tu o tzw. prowokacji gliwickiej.
Jest to najbardziej znana spośród tego typu akcji dokonanych przez dywersantów hitlerowskich w ciągu kilku dni przed wybuchem II wojny światowej. Inne to tzw. incydent jabłonkowski, zamach bombowy na dworcu kolejowym w Tarnowie, czy napad na niemiecką komorę celną w Hochlinden – obecnie dzielnica Rybnika, Stodoły). Ich organizatorem był szef RSHA (Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy) - Reinhard Heydrich, człowiek nazywany budzący przerażenie nawet wśród elit politycznych III Rzeszy, nazywany "blond bestią" lub archaniołem zła" (zdjęcie poniżej).
Mimo że akcją w Gliwicach dowodził jeden z najlepszych niemieckich specjalistów od "brudnej roboty" - Alfred Naujocks (zdjęcie poniżej), to nie wszystko poszło tak jak zaplanowano, a sam Heydrich był przekonany że nie doszła ona do skutku. O tym dlaczego tak się stało możemy przeczytać w poniższym felietonie pióra Włodzimierza Kalickiego.
31 sierpnia 1939 r. Babcia umarła bez komunikatu
O
16 szef SD, Służby Bezpieczeństwa SS, Gruppenführer Reinhard
Heydrich
telefonuje ze swego biura w Berlinie do hotelu Haus
Oberschlesien w Gliwicach.
Telefon odbiera SS-Sturmbannführer
Alfred Naujocks, jeden z najlepszych speców SD
od sabotażu i
dywersji.
"Proszę o telefon" - mówi tylko Heydrich. Naujocks natychmiast oddzwania "Babcia umarła" - mówi Heydrich i rozłącza się.
To
sygnał do rozpoczęcia wymyślonej przez Heydricha akcji dywersyjnej
w przededniu ataku III Rzeszy na Polskę. Przebrani za polskich
powstańców, mówiący po polsku esesmani mają zaatakować trzy
obiekty na przygranicznym terytorium Niemiec: leśniczówkę w
Byczynie, urząd celny w Stodołach i radiostację w Gliwicach.
Operację tę zaakceptował Hitler, a Reichsführer SS Heinrich
Himmler niedawno osobiście incognito wizytował miejsce akcji w
Stodołach.
Pierwotne
plany przewidywały pozostawienie na miejscu prowokacji zabitych
więźniów hitlerowskich obozów koncentracyjnych jako rzekomo
zastrzelonych w walce polskich napastników. Heydrich nazwał ich
"konserwami". Ostatecznie zdecydowano, że w budynku
radiostacji w Gliwicach ma być zabita tylko jedna ofiara. Gestapo
wytypowało na nią Franza Honioka, obywatela i mieszkańca Niemiec,
ale sympatyka Polski. Honiok brał udział po stronie polskiej w III
powstaniu śląskim. Do 1925 roku mieszkał w Polsce, ale z powodu
biedy przeprowadził się do Niemiec.
Poprzedniego
dnia został podstępnie, niemal bez świadków, aresztowany we wsi
Łubie, w której mieszkał, i przewieziony do pojedynczej celi w
więzieniu policyjnym w Gliwicach.
Około
18 przed gmachem prezydium policji w Gliwicach parkują dwa
samochody. Z czarnej limuzyny wysiada esesman. W policyjnym więzieniu
narzuca na mundur biały lekarski kitel zabrany z punktu sanitarnego
i razem z komisarzem policji idzie do celi Franza Honioka.
Esesman
w białym kitlu wyjmuje z kieszeni strzykawkę i jakąś ampułkę.
Honiok bez protestu odwija rękaw koszuli. Po zastrzyku świat
zaczyna mu wirować przed oczami. Narkotyk sprawia, że więzień
traci kontakt z rzeczywistością. Komisarz policji zapina mu rękaw,
potem bierze pod ramię i wyprowadza go na wewnętrzny dziedziniec
więzienia. Tam wpycha Honioka do jednego z samochodów, na miejsce
obok kierowcy. Oba auta natychmiast odjeżdżają.
Jest
już po 19, gdy w pokoju nr 7 hotelu Haus Oberschlesien zbierają się
esesmani grupy uderzeniowej. Naujocks wyjaśnia im, że mają
upozorować atak polskich powstańców na budynek radiostacji w
Gliwicach. Podczas napadu wolno porozumiewać się wyłącznie po
polsku, wolno też po polsku kląć i przeklinać Niemców. Na koniec
ma być odczytana na antenie, po polsku, antyniemiecka odezwa. Inna
grupa podrzuci do radiostacji zwłoki człowieka, które mają udawać
jednego z zabitych polskich napastników.
O
19.45 siedmiu esesmanów Naujocksa opuszcza w cywilnych ubraniach
Haus Oberschlesien. Przed hotelem czekają na nich dwa samochody
osobowe. Kierowcą jednego z nich jest Fedor Jansch. O 20 samochody
grupy Naujocksa zatrzymują się przed wejściem do budynku
gliwickiej radiostacji. Strażników radiostacji nie ma - na rozkaz
SS zostali kilka godzin wcześniej usunięci. Napastnicy przechodzą
przez maszynownię i kierują się do oddzielonej dwiema szklanymi
ścianami sali nadawczej. Siedzą w niej główny telegrafista
Nawroth, dyżurny maszynista Kotz, dozorca Foitzik, urzędnik
pocztowy, dowódca warty policyjnej.
Foitzik
dostrzega gości, wychodzi z sali nadawczej i pyta, czego sobie
życzą. Przybysze wyciągają pistolety i krzyczą po polsku: "Ręce
do góry!".
Pierwszy
podnosi ręce dowódca policyjnej warty, po nim pozostali pracownicy.
Napastnicy, klnąc po polsku, przyniesionym ze sobą cienkim
sznurkiem krępują im ręce na plecach, sprowadzają do piwnicy i
tam każą ustawić się twarzami do ściany.
Jeden
z napastników, doktor nauk technicznych, próbuje uruchomić
mikrofon. Bez skutku. Naujocks rozkazuje przyprowadzić z piwnicy
telegrafistę Nawrotha. Bity kolbą pistoletu Nawroth powtarza, że
radiostacja w Gliwicach nie nadaje własnego programu, lecz
transmituje program radiostacji wrocławskiej. Przygotowane tu
audycje przesyłane są do silnej, regionalnej radiostacji we
Wrocławiu i nadawane stamtąd. Gliwice mogą lokalnie emitować
przez łącza urzędu telegraficznego jedynie to, co w tym samym
czasie nadaje Wrocław.
To
kompletna klapa przygotowanej pośpiesznie, bez należytego
rozpoznania, akcji. Naujocks wpada we wściekłość. Każe
sprowadzić z piwnicy Kotza i Foitzika, ale ci, mimo bicia,
powtarzają, że o technice stacji nie mają pojęcia.
Radiotechnik
z grupy Naujocksa wpada jednak na pomysł, który może uratować
całą operację. Wysokim masztom radiowym grozi podczas niepogody
uderzenie pioruna. Dlatego buduje się je z drewna, a gdy zbliża się
burza, przerywa się nadawanie audycji i uziemia maszt, a przez
awaryjny mikrofon, tak zwany mikrofon burzowy, słuchacze
zawiadamiani są o przerwie w nadawaniu.
Esesmani
Naujocksa rzucają się do szukania mikrofonu burzowego. Znajdują go
w szafce z narzędziami. Technik Naujocksa odłącza od wzmacniacza
przewód z emitowanym przez Wrocław programem i podłącza mikrofon
burzowy.
"Uwaga!
Tu Gliwice! Radiostacja znajduje się w polskich rękach..." -
jeden z napastników odczytuje po polsku prowokacyjny komunikat. Na
rozkaz Naujocksa w tym czasie jego koledzy wykrzykują po polsku
pogróżki pod adresem Niemców i strzelają w sufit. Słuchacze
powinni odnieść wrażenie, że podczas wygłaszania komunikatu w
radiostacji ciągle trwa walka z napastnikami.
Mieszkający
nieopodal kierownik gliwickiej radiostacji z zawodowego
przyzwyczajenia słucha wieczornej audycji. Gdy słyszy pierwsze
słowa komunikatu o napadzie, nie zastanawiając się, w koszuli,
wybiega z domu. Po chwili z okrzykiem: "Co tu się dzieje!?",
wpada do budynku radiostacji. Esesmani Naujocksa głupieją. Do
diabła, kto to? Wreszcie jeden z napastników przystawia mu do
piersi pistolet. Ale kierownik Klose nie traci rezonu. Pięknym
sierpowym nokautuje grożącego mu bronią faceta i wybiega z
budynku. Pędzi do swego domu i już po chwili wydzwania gdzie się
tylko da z alarmem, że Polacy napadli na radiostację.
Zaskoczony
esesman przed mikrofonem nagle kończy komunikat okrzykiem: "Niech
żyje Polska!". Naujocks jest równie zszokowany jak jego
podwładni, ale szybko wraca do siebie. Przytomnie zauważa, że
przypadkowa interwencja nieznanego Niemca tylko uwiarygodni rzekomo
polski napad. Całkiem zadowolony z takiego obrotu sprawy zarządza
odwrót.
Z
czarnej limuzyny zaparkowanej na polnej drodze z boku budynku
radiostacji dwaj gestapowcy po cywilnemu niosą pod ramiona
nieprzytomnego Franza Honioka. Podają hasło pilnującym drzwi
ludziom Naujocksa i wchodzą do środka. Kładą Honioka na podłodze
zaraz za drzwiami wejściowymi.
Naujocks
opuszcza budynek jako ostatni. Wychodząc, strzela Honiokowi w głowę.
Zadowoleni
napastnicy wracają samochodami do hotelu. Nie zdają sobie sprawy,
że ich komunikatu nie retransmitowała radiostacja we Wrocławiu,
więc zamiast ćwierci Europy słyszeć go mogli jedynie mieszkańcy
okolic Gliwic. A właściwie nawet oni nie mogli słyszeć
spreparowanej odezwy, bo w trakcie jej odczytywania nastąpiło
zwarcie obwodu z mikrofonem burzowym. W eter poszły tylko pierwsze
słowa o polskim napadzie.
Z
hotelu rozentuzjazmowany Naujocks natychmiast dzwoni do Berlina, do
SS-Gruppenführera Heydricha, który bezskutecznie nasłuchuje w
radiu komunikatu napastników z Gliwic.
"Wszystko
przebiegło bez zarzutu, Herr Gruppenführer" - melduje
Naujocks.
"Pan
kłamie! Ja cały czas czekałem!" - ryczy na to wściekły
Heydrich.