niedziela, 29 kwietnia 2018
niedziela, 22 kwietnia 2018
22 kwietnia
Ten dzień zmienił na zawsze dzieje świata. Po nim wojny nie były już takie same. O tym co stało się 103 lata temu pod Ypres tak napisał Włodzimierz Kalicki
Ten dzień zmienił na zawsze dzieje świata. Po nim wojny nie były już takie same. O tym co stało się 103 lata temu pod Ypres tak napisał Włodzimierz Kalicki
22
IV 1915
Doświadczenie
w plenerze
Na
froncie niemiecko-francuskim pod Ypres dzień jest ciepły i
słoneczny. Stłoczeni w podmokłych okopach żołnierze francuskiej
brygady wojsk kolonialnych dowodzonej przez płk. Mordacqa, w
znakomitej większości Algierczycy, z rozkoszą wygrzewają się w
słońcu. Po drugiej stronie frontu nie dzieje się nic
niepokojącego. Przed południem niemiecka artyleria ostrzeliwuje
Ypres i drogi dojazdowe, ale ogień szybko cichnie.
Po
niemieckiej stronie frontu, na stanowisku dowodzenia 35. gazowego
pułku inżynieryjnego ulokowanym w Stampoot, kilku oficerów i
mężczyzna po cywilnemu od rana usiłują odgadnąć po ruchach
gałązek krzaków i drzew, skąd wieje wiatr.
Cywil
w binoklach to jeden z najwybitniejszych niemieckich chemików, prof.
Fritz Haber. To on znalazł receptę na kłopoty, w jakie niemiecka
armia popadła na Zachodzie. Rozbudowane linie obronne oplecione
setkami kilometrów drutów kolczastych, nafaszerowane karabinami
maszynowymi okazały się zbyt twardym orzechem dla obu walczących
stron. W wojnie pozycyjnej zdobycie kilkuset metrów terenu kosztuje
atakujących dziesiątki tysięcy zabitych. Prof. Haber wymyślił,
by atak piechoty poprzedzić wypuszczeniem wielkiej chmury chloru.
Nieco cięższy od powietrza gaz nie ulotni się, lecz stworzy przy
ziemi chmurę, która popychana sprzyjającym wiatrem wytruje w
alianckich okopach wszystko, co żyje. Ani Haber, ani dowództwo
niemieckiej armii nie przejmowali się, że użycia gazów trujących
zabrania konwencja haska. Profesor zaprojektował stalowe, wykładane
od wewnątrz ołowiem butle na ciekły chlor, długie na trzy metry
ołowiane rurki, przez które gaz ma się ulatniać, maski ochronne
oraz aparaty tlenowe dla żołnierzy obsługujących butle.
Podstępny
atak dowództwo niemieckie postanowiło wykonać pod miastem Ypres, w
częściowo okupowanej Belgii. Żołnierze utworzonego na tę okazję
35. pułku gazowego w ciągu dwóch tygodni zakopali nocami na
przedpolu 5700 butli zawierających 150 ton skroplonego chloru.
W
ciągu ostatniego tygodnia niemieckie dowództwo dwukrotnie dawało
rozkazy do ataku i w ostatniej chwili odwoływało je - wiatr nagle
zmieniał kierunek. O 16.30 do sztabu niemieckiego 35. pułku
gazowego dociera wiadomość z wojskowej centrali meteorologicznej w
Brukseli, że wczesnym wieczorem wiatr będzie wiał z północnego
wschodu z prędkością 2m/s, umożliwiając gazowy atak.
O
17.24 dowódca 35. pułku gazowego płk Petersen odbiera telefon
polowy z dowództwa 4. armii. Gen. Ilse mówi tylko: "O
osiemnastej zaczynamy". Płk Petersen pośpiesznie wydaje
rozkazy. Nad niemieckie okopy wznosi się balon na uwięzi. O 18 z
kosza balonu leci w dół ognista flara. Na ten sygnał niemiecka
artyleria między Steenstrate i Poelcapelle otwiera huraganowy ogień.
Operatorzy butli z chlorem odkręcają zawory. Z rurek wystających z
ziemi na przedpolu niemieckich okopów wydobywa się biaława mgła.
Rozpoczyna się pierwszy w historii falowy atak gazem bojowym. Po
ośmiu minutach wszystkie butle z chlorem są już puste. Pasma mgły
łączą się w potężną chmurę, która nabiera wyraźnie
zielonego zabarwienia. Wiatr pcha ją w stronę francuskich okopów.
Piechurzy
batalionu majora Villevaleix w okopach pod Poelcapelle nie zważają
na ogień niemieckich armat - pociski padają daleko za nimi. Ale oto
przed okopami wroga pojawia się gęsta, zielona, w promieniach
słońca pobłyskująca żółcią chmura. Nie jest wysoka, ma raptem
trzy, może cztery metry, ale jest niesamowicie długa - ciągnie się
przez parę kilometrów aż do Steenstrate. Wiatr pcha ją na zachód.
Gdy zielonożółte kłęby docierają do francuskich okopów,
żołnierze nagle tracą wzrok i oddech. Oczy, tchawice, płuca palą
żywym ogniem. Strzelcy, którzy szukają ratunku, wtulając się w
dno okopów, umierają pierwsi - w zagłębieniach terenu stężenie
chloru jest najsilniejsze. Duszący się, plujący krwią żołnierze
rzucają broń i uciekają - prosto pod zaporowy ogień niemieckich
armat.
O
18.15 w ślad za chmurą gazu rusza niemieckie natarcie. Drużyny
piechurów w charakterystycznych pikielhaubach, bez żadnego
zabezpieczenia przed gazem, maszerują gęsiego mniej więcej 600-700
metrów za zieloną chmurą. W tej odległości resztki chloru już
tylko kręcą w nosie. Niemcy dochodzą do francuskich okopów.
Zalegają je martwi algierscy żołnierze. Większość z nich trzyma
przy twarzy chustki i ręczniki.
W
ślad za piechotą jedzie otwarty samochód. To prof. Haber w asyście
płk. Bauera sprawdza, jak działa jego cudowna broń. W ręku trzyma
notes. Zapisuje starannie, w jakich okolicznościach umierali
francuscy żołnierze. Poleca zatrzymywać się przy mijanych
drzewach. Pożółkłe młode listki pokazują dokładnie, jak wysoka
była chmura chloru. Prof. Haber doskonale zna francuski i osobiście
przesłuchuje jeńców. Kolejne kartki w jego zeszycie pokrywają się
notatkami. Z niemiłym zaskoczeniem profesor dowiaduje się, że w
wioskach zabudowania rozpraszały chmurę gazu i żołnierze
przetrwali tam w dużo lepszej formie niż w otwartym polu. Ci,
którzy schronili się na strychy, ciągle zdolni byli do walki.
Profesor stwierdza z zainteresowaniem, że zatrucie chlorem powoduje
atak trudnego do opanowania pragnienia. Porażeni gazem jeńcy
błagają o wodę, wychłeptują nawet brudną zawiesinę z kałuż.
W
okopach 4500 francuskich i kanadyjskich żołnierzy umiera w
męczarniach. Ponad 15 000 zatrutych gazem ucieka w panice. Zbiegowie
docierają do kanału pod Ypres. Nie słuchają żadnych rozkazów.
Wchodzą do wody i piją. Front, o który od miesięcy rozbijały się
niemieckie ataki, stoi otworem.
Ale
na obu krańcach odcinka frontu, na którym Niemcy zaatakowali gazem,
stężenie chloru jest na tyle niskie, że alianccy żołnierze,
łzawiąc i kaszląc, przetrwali jednak na posterunkach. Do
Kanadyjczyków, których chmura gazu tylko musnęła, dołączają
niedobitki batalionu majora Villevaleix. Mimo że zatruci, biją się
twardo. Wiedzą, że za nimi jest bezbronne Ypres i tabory dywizji
kanadyjskich i angielskich. Płk Mordacq organizuje w miejscowości
Boesinghe punkt oporu z mniej zatrutych uciekinierów. Także w
odległym o parę kilometrów Saint Julien zaciekle bronią się
ocalali z pogromu żołnierze majora Villevaleix i dwie kompanie
francuskich żuawów. W środku jednak zieje pustka. Gdyby Niemcy
poszli dalej, zajęliby Ypres i odcięliby wszystkie angielskie siły
w tym rejonie. To byłaby katastrofa. Ale Niemcy nie mają tu rezerw,
które mogliby rzucić do natarcia. Co więcej, pewni, że alianci są
wytruci, o zmierzchu zatrzymują natarcie. Gdy śpią, Francuzi i
Anglicy ściągają rezerwy, odtwarzają linię obrony.
Subskrybuj:
Posty (Atom)